Bezchmurnie - Moja droga
podarek - 26-09-2012 Temat postu: Moja droga Siema mam na imię Darek. Mam 23 lata i prawie 9 lat palenia marihuany za sobą, w tym około 5 lat uzależnienia.
Moja historia z MJ zaczęła się już w wieku 14 lat, gdy będąc w I gimnazjum starszy kolega mnie poczęstował, może już wtedy się uzależniłem, bo od tamtego momentu całe moje życie skupiało się wokół palenia i innych narkotyków. Prawie całe gimnazjum i liceum paliłem, nie licząc dwóch dłuższych przerw spowodowanych nie chęcią rzucenia ale strachem, ponieważ było to spowodowane dwoma wpadkami. Dlatego już w wieku 15 lat miałem konflikt z prawem przez głupie palenie, oczywiście szkoła się o wszystkim dowiedziała, a ja mimo trzymania języka za zębami i tak dostałem w środowisku łatkę konfidenta. Tutaj chciałbym zaznaczyć, że wtedy się po raz pierwszy przekonałem jak "dobrymi" przyjaciółmi są koledzy od palenia. Jak masz pieniądze i nie masz problemów każdy jest Twoim najlepszym przyjacielem, w przypadku problemów wszyscy się odwrócą żeby przypadkiem samemu nie mieć kłopotów z Twojego powodu.
W liceum paliłem coraz częściej, o ile w pierwszej klasie raz na tydzień czasami nawet dwa tygodnie, to w klasie maturalnej było to już prawie codziennie. Oczywiście potem przyszły najdłuższe wakacje w życiu to moje życie polegało na ustawianiu się z kolegami z osiedla i próbach do skutku aby załatwić trochę palenia.
Jednak to było nic w porównaniu z tym co się działo ze mną na studiach. Już od pierwszego roku palenie nie było codziennie... było kilka razy dziennie. W zasadzie stało się rutyną, dzień zaczynał się od wiaderka lub od skręta. Nie było to uwarunkowane nawet ilością palenia które w danym momencie posiadałem, ale bardziej czasem jaki mi pozostał do wyjścia mieszkania, jak było go mało to z rana przyjmowałem wiaderko (albo dwa).
Z czasem zaczęło mi brakować funduszy na ćpanie, a do pracy nie chciało mi się iść więc znalazłem "genialny" sposób na to.
Zacząłem sam sprzedawać. Początkowo były to małe ilości średnio do 20 gramów tygodniowo udawało mi się sprzedać, wtedy jeszcze na oko dzieliłem towar. Przełom nastąpił gdy byłem na 3 roku studiów, wtedy już "profesjonalnie" się tym zająłem, kupiłem wagę, a towar brałem bezpośrednio od "producenta". Dzięki temu MJ stała się dla mnie również źródłem utrzymania, miesięcznie moja sprzedaż w gramach obejmowała liczby trzycyfrowe. Wtedy dla mnie MJ już nie była uzależnieniem, nawet nie rutyną, to było tło życia. Paliłem bez przerwy, tak dużo że czasami mi się zdawało że palenie które sprzedaje jest oszukane bo mnie już nie klepało, oczywiście moi klienci byli całkowicie odmiennego zdania. Robiłem czasami sobie przerwy np. 1-2 dni ale tylko po to żeby po tym czasie bardziej się upalić bo żeby organizm w końcu reagował na dawki THC. Potrafiłem "zjeść" na raz 4-5 wiader i do tego zaraz spalić porządnego skręta, ale mi i tak wciąż było mało. Ogółem dziennie potrafiłem sam spalić nawet 5g MJ.
W pewnym momencie jednak zaczęło mi to wszystko przeszkadzać, coraz częściej nie spałem w nocy i tylko myślałem sobie "Co ja robię ze swoim życiem!?" Czułem się gorzej niż śmieć, bo zauważyłem że nie dość że niszczę swoje to jeszcze innych życie, bo przeze mnie przecież tyle osób się uzależniło. Nietrudno mi było zauważyć, że ktoś najpierw wpadał do mnie coś zakupić sporadycznie, potem raz na tydzień, w końcu zostawiał u mnie dużą część swojej wypłaty. Niektórzy brali na "krechę" i nie martwiłem się czy odda obojętnie czy było to 30 czy 300 zł. przecież jak ktoś jest uzależniony to chce jak najszybciej oddać, żeby znowu móc coś wziąć.
W końcu zaczęło się eksperymentowanie z innymi narkotykami jak amfetamina, MDMA, kwasy... ze wszystkich najbardziej upodobałem sobie amfetaminę którą zanim się zorientowałem, brałem już codziennie.
Kiedyś byłem religijnym a przynajmniej sprawiałem przed ludźmi takie wrażenie, jednak przez ćpanie coraz bardziej oddalałem się od Boga. Przestałem chodzić do kościoła, modlić się, wymówką dla mnie było to że przecież nie pójdę się modlić jak jestem spalony.
Przez notoryczne branie MJ i amfetaminy zaczęła mi siadać psychika. Wszędzie widziałem policję która chce mi zrobić nalot, a z bloku naprzeciw ktoś mi robi zdjęcia (tak na prawdę to gdy ktoś otwierał okno, promienie słoneczne się odbijały). Stałem się strasznie nerwowy cokolwiek mnie wyprowadzało z równowagi. Ale za to ile ja miałem "przyjaciół", wiecznie ktoś u mnie siedział żeby załapać się na darmowe palenie bo w końcu ja wiecznie coś paliłem, a głupio było nie poczęstować. Już wtedy zdawałem sobie sprawę, że ich postępowanie jest fałszywe, ale łudziłem się że może jak kiedyś będę potrzebował pomocy, ktoś z wdzięczności mi ją zaoferuje. Jaki ja byłem naiwny.
Do Boga miałem specyficzne podejście, wymyśliłem sobie teorię że ktoś tam istnieje ale ma nas wszystkich głęboko w poważaniu i tylko czasami wtrąci się w nasze ziemskie sprawy.
Pewnego dnia zmówiłem jedną z najkrótszych modlitw w moim życiu, w zasadzie nie bardzo wierzyłem w jej moc, jednak bardzo się myliłem.
Powiedziałem coś w stylu - "Panie Boże, jeżeli istniejesz to spraw abym przestał palić, żeby mi marihuana obrzydła, ale chyba nawet dla Ciebie to jest niemożliwe." Jak widać ta "modlitwa" była pełna ironii, bo uważałem siebie za tak uzależnionego człowieka że nawet dla Boga coś takiego nie byłoby możliwe.
W niedługim czasie stało się jednak coś co odwróciło całe moje życie do góry nogami.
Pewnego razu wciągnąłem trochę więcej amfetaminy niż zazwyczaj, z początku oczywiście pełno energii i euforia. Wpadł do mnie kolega na skręta, zapaliliśmy i... wtedy się bardzo źle poczułem. Do dzisiaj nie wiem co to było czy przedawkowanie amfetaminy czy może efekt zmieszania w ogromnych ilościach białego z zielonym, ale efekt był taki że moje serce waliło z częstotliwością 200/minutę a gdy próbowałem wstać miałem wrażenie że krew odpływa od mózgu. Jak to się mówi "gdy trwoga to do Boga", więc wtedy zmówiłem chyba wszystkie modlitwy jakie znałem i obiecałem poprawę. Po tym wydarzeniu wciąż bardzo źle się czułem, wmówiłem sobie że przez przedawkowanie uszkodziłem sobie serce i mózg, jednak po zrobieniu wszystkich badań (oprócz tomografii głowy, na która może się zapiszę) okazało się że mam końskie zdrowie. Mimo kilkunastu miesięcy od tamtego wydarzenia wciąż odczuwam niektóre negatywne skutki jak np. ciągłe piszczenie w uchu.
Jednak szybko zapomniałem o obietnicach danych Bogu tamtego dnia i niespełna kilka dni później znowu paliłem jak paliłem wcześniej. I co się stało... po zapaleniu dostałem niemalże identycznych objawów jak wtedy co przedawkowałem amfetaminę, znowu bardzo szybkie bicie serca i lęk o własne życie. Bóg jednak dotrzymał swojej części umowy :)
Jednak moje uzależnienie było tak silne, że wolałem ryzykować i palić. W zasadzie zawsze było 50%/50% czy wystąpią wyżej opisane objawy. W końcu znalazłem "świetny" sposób - aby nie czuć szybkiego bicia serca trzeba było albo wcześniej się dobrze napić (alkoholu oczywiście) albo być spalonym cały czas tak jak wcześniej, bo wmówiłem sobie że te objawy są spowodowane nie paleniem, ale raczej przerwami w paleniu.
Jednak wciąż miałem coś w stylu nerwicy lękowej spowodowanej opisanym przedawkowaniem, co się objawiało np.napadami szybszego bicia serca, problemami z pamięcią i koncentracją, piszczeniem w uchu (do teraz, kiedyś bardziej piszczało teraz zdarzają się dni że piszczenie zanika), wiecznym zmęczeniem (spanie po 12-13 godzin), odizolowanie od ludzi.
Zacząłem chodzić do kościoła i się modlić, początkowo tylko po to aby Bóg sprawił abym znów był "zdrowy". Przestałem sprzedawać, ale paliłem dalej trochę mniej ale jednak dalej paliłem. Oczywiście automatycznie straciłem 70% "kolegów", bo skoro nie miałem już tego co potrzebowali nie byłem im do niczego potrzebny. Czułem się bardzo samotny zwłaszcza, że wtedy potrzebowałem wsparcia. Jeżeli komuś powiedziałem o swoich dolegliwościach w większości przypadków spotykałem się z odpowiedzią "Stary wkręciłeś sobie zły trip i masz objawy hipochondryka, wyluzuj będzie wszystko dobrze, a najlepiej zapal sobie to Ci przejdzie."
W końcu dzięki religii udawało mi się robić coraz dłuższe przerwy od palenia, najpierw były to tygodniowe przerwy co dla mnie było dużym sukcesem zważając na to że kilka miesięcy wcześniej nie potrafiłem wytrzymać nawet kilku godzin.
W końcu przyszedł taki dzień że był ostatnim kiedy zapaliłem. W tym momencie zaczyna się pozytywna część mojej historii :)
Teraz chciałbym się podzielić swoimi doświadczeniami i radami które pomogą innym w rzucaniu palenia, jak dla mnie okazały się one niezawodne.
- Z tego co czytałem forum już wiele osób potwierdziło skuteczność tej metody (aż dziwne że niezależnie sam ją wymyśliłem) chodzi o konkretnie o "metodę 24 godzin", jeżeli założymy sobie że nie będziemy palić całe życie nasze samopoczucie bardzo na tym podupadnie bo od razu jest myśl "jak to już nigdy ani jednego buszka?" :P, lepiej zakładać że nie będziesz palić dzisiaj, a jutro powiesz to samo, na zasadzie że co mi szkodzi jeszcze jeden dzień.
Ta metoda walczy z nałogiem jego własną bronią, tak jak nałóg nam wmawia że "co szkodzi raz zapalić, ten ostatni", ukierunkować musimy naszą psychikę na tor "co szkodzi dzisiaj nie zapalić, ten jeden dzień". Wtedy ani się obejrzymy nagle uzbiera się 100 czy nawet 200 dni abstynencji
- Nie liczyć dni - liczenie dni daję nam złudne poczucie kontroli, czasami niektórzy co niby rzucają mają system ilość paleń/ilość dni i się chwalą że przez 40 dni palili tylko 3-4 razy, drugie to każdy dzień niepalenia trwa kilka razy dłużej niż jakbyśmy palili ;), oczywiście można sobie zaznaczyć w kalendarzu dzień kiedy ostatni raz się zapaliło i obliczyć ile to już gdy ktoś zapyta,
- Tutaj wiele osób może się ze mną nie zgodzić, ale uważam że nie powinno się do siebie dopuszczać myśli że jest się uzależnionym, można tak ewentualnie na samym początku walki z nałogiem, potem ten argument często jest usprawiedliwieniem dla palacza że zapalił "bo w końcu jest chory i mu trudniej". Gdy mnie najdzie ochota na palenie, sobie myślę - jestem uzależniony czy głupi? Czy umrę jak nie zapale? Czy coś mi się stanie jak nie zapale?
- Jeden z najważniejszych punktów, ale najpierw trochę "teorii":
Gdyby każdy z nas się zastanowił dlaczego tak dużo palił, doszedłby do pewnego wniosku - żeby SOBIE sprawić przyjemność.
Jakie to proste, skoro sobie i tylko sobie to znaczy że jesteśmy egoistami. Egoistę nie obchodzi samopoczucie bliskich, znajomych i otoczenia, liczy się tylko zaspokojenie jego własnych potrzeb. MJ tworzy z nas skrajnych egocentryków, którym tylko zależy na własnej przyjemności.
Egocentryk nigdy nie będzie szczęśliwy, bo zawsze będzie mu czegoś brakować. Dlaczego przestałeś palić? To też wynik Twojego egoizmu! Nie dlatego, że Twoja dziewczyna, matka, przyjaciele się zamartwiali, tylko zaczęło Ci to zwyczajnie przeszkadzać. Tyle na temat teorii.
Aby zmniejszyć skutki odstawienia MJ o których tutaj każdy pisze, należy zmienić swój punkt patrzenia na świat. Trzeba w końcu przestać stawiać własne JA na pierwszym miejscu.
Dlatego dobrą drogą jest poświęcenie się dla innych, wtedy gdy przestaniemy się skupiać na własnych potrzebach, a na współczuciu dla potrzebujących, nasze problemy staną się niczym. Gdy komuś pomagamy, czujemy się potrzebni a gdy czujemy się potrzebni wzrasta nasza samoocena, a poczucie niższości bardzo często towarzyszy nałogowym palaczom marihuany. Odpowiedzialność za kogoś sprawia że sami od siebie więcej wymagamy, że nasze działania nieodpowiednie działania już nie tylko szkodzą nam samym ale również innym osobom. Znam osoby, które przestaly palić po narodzeniu ich dziecka, bo poczuły wielką odpowiedzialność za kogoś.
Nie trzeba od razu się porywać na tworzenie fundacji o zasięgu ogólnokrajowym, można na początek komuś pomóc w nauce, zgłosić się do wolontariatu, opiekować się schorowaną starszą sąsiadką.
- Wiara - Jeżeli ktoś bardzo wierzy, to w/w sposoby mogą się okazać niepotrzebne. Dzięki Jezusowi człowiek może dokonać niemożliwych rzeczy. Mógłbym się tutaj bardzo rozpisać, ale chyba niepotrzebnie, bo kto wierzy to wie o czym mowa. Jedyne na co chciałbym zwrócić uwagę, to aby nie prowadzić z Bogiem handlu wymiennego, On już ofiarował Ci wszystko, teraz Twoja kolej.
Te wszystkie rzeczy pomagają mi bardzo w abstynencji, teraz nawet jak ktoś przy mnie pali nie mam problemów aby odmówić.
Oprócz powyższych rzeczy oczywiście sport, odpowiednia dieta, praca itp. itd.
Dziękuję wszystkim którzy dotarli do końca tego postu.
miodzio - 06-10-2012 Temat postu: :) wielkie dzieki Podarku za podzielenie sie swoimi przemysleniami :)
wierze, ze Twoj post pobudzi wiele osob do refleksji...
powodzenia!
Radek - 07-10-2012
Hej :)
fajnie ze napisałeś swoją historię :)
Zgadzam się metoda 24 h jest skuteczna. sam z niej korzystam. A gdy w sytuacjach kryzysowych Można dzień dzielić na godziny a w nawet 15 min( daj sobie 15 min , Nie bede do 18 itp) To bardzo pomaga
Dlaczego paliłem ? Po prostu uciekałem od problemów z którymi nie dawałem sobie rady a wiec diabelski młyn dalej się kręcił . Nie radzę sobie - zapalę- Nie rozwiązałem problemu- zapalę- problem mnie przerósł- zapalę, jednym słowem uciekam od odpowiedzialności bo jestem na haju i mam wszystko w dupie i nie myślałem o tym.
Ja jestem co dzień przypominam sobie ze jestem Uzależniony . i biorę to pod uwagę ze jeden buch może zrobić ze wiecej się juz nie pozbieram . ze zniknie na 10 lat . Nie jeden buch to za dużo a wtedy 10000 nigdy dośc. Nie mogę zapominać o tym . Bo jestem uzależniony i będę do końca życia.
Skupiam się na sobie i nie to ze jestem egoistą bo staram się też pomagać ludziom . Jednak ja i moje życie i abstynencja jest najważniejsza.
Co do wiary to od Lipca przechodź ''nawrócenie'' co dzień dziękuje za czysty dzień. a rano proszę o pogodę ducha. Jednak dobrze sie czuje w pustych kościołach . maa parę starych kościołów w mieście które odwiedzam rano przed pracą. chodzę tez na mszę dla uzależniony któr proadzi fajny ojciec .
Do tego mitingi narkomanów ( i nie tylko bo mam kilka uzależnień ) terapia i literatura
trzymaj się !!
Pozdrawiam Radek uzależniony :)
podarek - 14-10-2012
Od 2 tygodni znowu studia siedzę we Wrocławiu. Oczywiście starzy znajomi od palenia już dużo rzadziej dzwonią, więc powoli tworzę nowe grono kolegów spośród tych niepalących. Dopiero teraz zauważyłem, jak osoba paląca jest uzależniona całym swoim życiem od MJ. Teraz gdy marihuana jest mi obojętna, zorientowałem się że moi palący koledzy prawie cały czas mówią tylko o paleniu. Teraz z boku widzę jak to wygląda. Każdy z nich mówi że "teraz ogranicza", że mniej pali, że ma w planach KIEDYŚ przestać jarać. Przecież sam tak całkiem niedawno mówiłem, w jakim śnie żyje człowiek. Życie palacza jest całkowicie podporządkowane paleniu. Miejsce zamieszkania wybierze takie żeby mieć lepszy dostęp do towaru, tak jak zwierzęta wybierają odpowiednie legowiska aby mieć blisko do źródła pożywienia i wody. Co drugi jeżeli za granicę do pracy do oczywiście Holandia.
Głupio mi jednak im teraz nagle zrzędzić, żeby przestali palić, bo przecież kiedyś byłem "najgorszym z najgorszych" jeżeli chodzi o te sprawy. W sumie traktują mnie teraz trochę jak człowieka, który ześwirował i ma swoje filozofie.
mastik - 16-10-2012
hehe miałem podobnie bawiło mnie to jak ludzie nie mogli mnie zrozumieć, że jestem abstynentem, dlaczego i w ogóle te niezręczne chwile i gadki, tłumaczenia... :)
lepiej być świrem z charakterem niż lemingiem
|
|
|