To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzależnienia - Forum -
internetowe grupy wsparcia dla zmagających się z nałogiem i ich bliskich

Bezchmurnie - Jak to ciężko lekko żyć !!!

Miazga - 02-04-2012
Temat postu: Witam !!!
Po małej przerwie witam ponownie. Zmiany to rzecz nieubłagana, więc i u mnie takowe zaszły. Uwolniłem się od pracy w firmie, po kilku latach - w zasadzie zostałem uwolniony, a raczej zwolniony, ku mej skrywanej radości. Czeka mnie co prawda batalia sądowa, bo zrobiono to z najgorszymi tego konsekwencjami dla mnie. Jest to poniekąd cena mojej wolności od uzależnień, albo też mój brak asertywności, wyznaczania granic i uciekania kiedy biją. Te proste mechanizmy przetrwania mam zaburzone, lub zwyczajnie ignoruje oznaki i przesłanki mówiące, stary uciekaj stąd.

Spora ilość czasu, jaką obecnie dysponuje pozwala mi spojrzeć na spokojnie na siebie, w siebie, za siebie i na otaczający mnie świat z trochę innej perspektywy. Zauważam w jakim stresie funkcjonowałem i jak ten stres blokował moją świadomość, radość, spontaniczność. Po prostu odżyłem. W zasadzie mogę stwierdzić, że po raz pierwszy funkcjonuję na spokojnie, niezależny od chemicznego regulatora, poza mobbingiem jaki miałem w pracy. Dzięki tej pracy tak naprawdę uwolniłem się od trzech uzależnień, by na końcu uwolnić się również od tego kwasu - bo gdzie nie ma zasad, są kwasy.

Nie mam zamiaru siać tu huraoptymizmem, bo raz jest lepiej, raz jest gorzej i mimo iż stosuję, różne sposoby poprawienia sobie nastroju i samopoczucia, to i tak są czasami dni do bani. Chociaż bywają dni gorsze, to nie jest to dla mnie powodem by koniecznie i na siłę zmieniać ten stan rzeczy. Czasem włącza się u mnie takie czarnowidztwo, które staram się wyeliminować, a mimo to wydaję mi się że kompletnie izoluje się od ludzi i stopniowo eliminuję dotychczasowe znajomości oraz kontakty. W nawiązywaniu powierzchownych, nie zobowiązujących znajomości nie mam większych problemów, ale dystans, który zachowuje, jest duży i kłopotliwe jest dla mnie otwieranie się na ludzi, spoufalanie się. Mam wiele wad, pod którymi chowam się jak pod pancerzem, dzięki czemu czuję się bezpiecznie, ale niekoniecznie przyjemnie.

Cały czas pokutuje we mnie pijane myślenie, że tylko zdobędę jeszcze jeden szczyt moich możliwości pt. np:Warsztaty nad Krokami i nagle nastąpi wieczna ekstaza, błogi raj. Opuści mnie to dziwne ciśnienie, które pomimo, iż nie jest tak wysokie jak rok czy dwa lata temu, to mimo to cały czas uwiera mnie jak nieznośne wzdęcia i powoduje dyskomfort. Czasami wydaje mi się, że to moje trzeźwienie jest kompletnie do niczego, błądzę, zadufany w swojej próżności i wydaje mi się, że jestem kimś, a w rzeczywistości nie mam wiele do powiedzenia, zaoferowania i niewiele też osiągnąłem w tym świecie nastawionym na zysk. W takich momentach najlepszym lekarstwem jest medytacja i choć nie bardzo w to wierzyłem, jest to jeden z niewielu dostępnych nieuzależniających sposobów na poprawę stanu. Zresztą Program 12 kroków, to program przebudzenia duchowego i medytacja jest jej elementem, ale to już prawie jak tajemnica Zakonu Syjonu.

Pozdrawiam!!!

bigfish - 15-04-2012

Stary napisz książkę ! Nie żartuję , masz talent do obrazowego opowiadania. Pozdrawiam i życzę wytrwałości w walce !
staruszek - 16-04-2012
Temat postu: dobrze napisane :)
Pozdrawiam i wszystkiego dobrego zycze !
who i am - 16-04-2012

zgodze sie z kolega bigfishem, uwazam miazga ze powinienes zabrac sie za pisanie ksiazki, bo te slowa ktore piszesz sa naprawde ciekawe i maja duzo sensu, moze tak naprawde to by Ci pomoglo otworzyc sie na swiat i przestac myslec o zlych rzeczach, a Twoje doswiadczenia zyciowe mogly by pomoc innym osobom walczyc z nalogiem. Pozdrawiam!
nikiriki - 20-05-2012

tacy ludzie przywracają wiarę w człowieka, na prawdę szacunek dla tych wszystkich którzy chcą zmieniać swoje życie na lepsze, pracować nad sobą i walczyć z nałogami :)
Miazga - 22-05-2012
Temat postu: Witam !!!
Dziękuję wszystkim za wpisy i sugestie. Z tym darem do pisania to miłe słyszeć takie komplementy. Różnie bywa z poczuciem wartości u mnie i nie bardzo wierzę w mój dar do pisania, mimo iż niejednokrotnie słyszałem o tym na terapiach od kolegów. Istotna jest tu dla mnie możliwość niesienia posłania innym borykającym się, cierpiącym i pragnącym wyjść z tego syfu. Nikt nie potrafi lepiej zrozumieć uzależnionego, niż drugi uzależniony. Dla mnie ta pomoc jest ważna i bardzo mi pomaga.

Mam teraz całkiem sporo czasu, to i podzielę się doświadczeniem, siłą i nadzieją. U mnie czas upływa powoli i spokojnie, ale nie spoczywam na laurach. W ubiegłym tygodniu rozpocząłem preludium do terapii DDA, która ma się rozpocząć w październiku. Coś zaczyna się dziać w moim życiu, coś robię ze sobą i to mnie pozytywnie nakręca, daje mi kopa, rozpala wewnętrzną energię do działania. Czuję wewnętrzną satysfakcję, że porządkuję swoje życie po huraganie, który rozpętałem i pustoszyłem wszystkie obszary swojego życia. Do posprzątania mam również bałagan z dzieciństwa, za który niekoniecznie jestem odpowiedzialny, ale biorę odpowiedzialność za porządki i robię to z pełną akceptacją i zadowoleniem. Nie było dla mnie łatwe powiedzieć o swoich uzależnieniach w grupie, gdzie byłem jako jedyny uzależniony, pośród współuzależnionych. Czułem się jakby po drugiej stronie barykady, gorszy, oprawca, ale zdałem sobie sprawę, że to moja błędna interpretacja. Kolejna lekcja przekraczania siebie i swego ego. Trochę bolało psychicznie, a jak boli, to znaczy że doświadczam zmian i wzrostu, czyli działa i ma sens.

Od ponad dwóch miesięcy jestem bez pracy, perspektywy na przyszłą prace niezbyt ciekawe, a i moje zaangażowanie w szukanie znikome. Dzisiaj otrzymałem pismo z Sądu Pracy z ustalonym terminem rozprawy w związku z moim zwolnieniem, które zaskarżyłem. Pierwsza wokanda za dwa miesiące i kolejna lekcja cierpliwości i pokory, ale staram się nie mieć oczekiwań, by nie być rozczarowanym. W zasadzie największym problemem, a zarazem przeszkodą dla mnie w poszukiwaniu nowej pracy jest lęk, obawa przed ludźmi, przed kolejnym wykorzystywaniem, wyzyskiem, mobbingiem, manipulacją. Raczej nie będę oryginałem, kiedy powiem, że chodzenie do pracy to dla mnie tylko i wyłącznie sposób na zarobienie środków na utrzymanie kosztem dużego stresu, a nawet zdrowia.

Zagłębiłem się ostatnio w literaturę dość kontrowersyjnego autora, jeżeli można nazwać go autorem, bo OSHO raczej żadnej książki nie napisał, tylko zredagowano nagrania. Zdrowie emocjonalne w jego wydaniu, to ciekawe spojrzenie na zagadnienia tej sfery, a jednocześnie świeży powiew w tematach, w których wydawało mi się, że wiem tak wiele. Zacząłem regularnie uprawiać ćwiczenia wysiłkowe i faktycznie dzięki nim, czuję się lepiej i jakość medytacji tuż po wysiłku jest zdecydowanie lepsza, czego i Wam życzę.

Kania - 28-05-2012

(pierwszy post na tym forum )

Witam mam 23 lata , od 7 lat pale - Jestem Uzależniony od zioła

Miazga chce żebyś wiedział że czytam to co piszesz . Daje mi to dużo siły i wiary żeby przestać palić !

uffff napisałem to. Pozdro :)

Miazga - 29-05-2012
Temat postu: Witam!!!
Dzięki wielkie Kania za ten wpis. Cieszę się, że te moje niełatwe doświadczenia mogą komuś pomóc, natchnąć lub dać zarys drogi jaką można podążać. Łatwo nie jest, ale kiedy przypominam sobie gehennę jaką przeżywałem na banii, to nie zamieniłbym tego nawet na najgorszy dzień z trzeźwego życia. Powodzenia!
Miazga - 04-09-2012
Temat postu: Hejka!!!
Witam ponownie po wakacjach, trochę nerwowych, ale mimo wszystko spokojnych, bo bez pracy. Lato w zasadzie spędziłem na luzie, bez specjalnych stresów, pomijając rozprawę sądową z pracodawcą, która ku mojemu zdumieniu wypadła całkiem nieźle i pomimo mojego ogromnego stresu dobrze się spisałem. Sypałem jak z rękawa i czułem się całkiem swobodnie, myślę że przez to iż nie widziałem nikogo z firmy a i prowadzenie mityngów mi pomogło w publicznych wystąpieniach. Dwudziestego września kolejna rozprawa, z udziałem świadków i tu już pewnie nie będzie tak kolorowo, ale mam również swoich świadków i dowodów trochę nazbierałem, także ogólny positiv.
Lato minęło, oszczędności się kończą, opłaty czekają a perspektywy na nowa pracę liche i chęci też za bardzo nie mam. Nawet powiedziałbym, że jakieś lęki mnie dopadają, związane z podjęciem pracy, poznawaniem nowych ludzi, otwieraniem się na nowe kontakty, znajomości. Zasiedziałem się w trochę szczelnym aowskim gronie oraz grupie dla współuzależnionych, którą notabene ukończyłem i mam wewnętrzne opory przed angażowaniem się w znajomości z cywilami. Dochodzę ostatnio do wniosku, że siedzenie w domu bez pracy, pomimo terapii, mityngów AA i różnego rodzaju atrakcji, to wciąż za mało i nie to, a z drugiej łapię się na tym że nie chcę mi się iść do pracy. Powiem więcej, tak jak kiedyś panicznie zapierałem się i przeciwstawiałem zarzutom, iż jestem leniwy, tak dzisiaj z premedytacją przyznaje się że to prawda, byłem leniwy i jestem leniwy. Często popadałem w pracoholizm do upadłego, przez co byłem wykorzystywany, myśląc że kiedy będę tyrał odbuduję swoją wartość w oczach innych, a tym samym wzrośnie ona we mnie. Wartość wartością, ale pracować trzeba - a może nie trzeba? Nie chcę rozważać, czy trzeba czy nie trzeba, ale jedno wiem, że nie bardzo mam motywację, a jedyna jaka mi włazi na głowę to uszczuplające się środki na koncie i widmo głodu i bezdomności. Zadręczam się myślami, że nie bardzo się nadaję do pracy, że psychicznie nie jestem gotowy do podjęcia pracy, że przydałaby się jakaś łatwa kasa w postaci wygranej w totka, lub lajtowa praca u kumpla za duże pieniądze na pół etatu. Niestety wiem, że to wszystko marzeniowe, życzeniowe planowanie i iluzoryczny system myślenia, który pozwala mi funkcjonować w mojej rzeczywistości i nic nie robić, albo robić niewiele. Do tego dochodzi łatwa wymówka, że przecież mam świadectwo z paragrafu 52, nikt mnie z tym nie przyjmie, więc po co się trudzić, dzięki temu daję sobie prawo do nic nierobienia w tym kierunku i czekania na wynik rozprawy, która może potrwać nawet pół roku. Nie martwi mnie to realnie za co będę żył, to cały czas pijane myślenie, ale idę w tym trochę duchowym powiewem, że jeśli Siła Wyższa zadecyduje, to praca nagle się pojawi i to całkiem niezła, bez mojego zbędnego zadręczania i brania sprawy w swoje ręce. Nic tylko założyć ręce i czekać aż sprawy się same potoczą, pozytywne myślenie i wdzięczność. Pytanie tylko jak długo na tej mojej tratwie upłynę, bo widzę, że horyzont przede mną się kończy i coraz bardziej drażni mnie ten wielki szum, tylko nie wiem skąd dobiega, ale mam wrażenie, że z kierunku w którym podążam.
Być może moje rozterki są normalne i oczywiste, być może każdy boryka się z takimi lub podobnymi problemami typu życie, codzienność, rzeczywistość, ale ja nie do końca wierzę i ufam swojemu systemowi oceny i radzenia sobie z rzeczywistością. Odnoszę wrażenie, że przygotowuje się do skoku na bangie, tylko problem polega na tym że ja nie mam do paska przypiętej taśmy amortyzacyjnej, mimo to cieszę się i odczuwam adrenalinę jak przy tradycyjnym skoku.
Przyznaję, że odstawiłem środki chemicznego regulowania nastroju i świadomości, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że radzenie sobie z problemami to druga sprawa i widzę u siebie ogromne problemy w rozwiązywaniu tych życiowych, codziennych problemów. Mam zaburzoną, wręcz upośledzoną zdolność do radzenia sobie z tymi problemami, w ogóle robienia z nimi czegokolwiek w odpowiednim czasie. Dopiero jak problem zaczyna mnie naparzać po głowie i nie mogę dalej tak funkcjonować, wtedy obmyślam strategię co robić. Najczęściej sprawy zabrną tak daleko, pozostają tylko ostre cięcia, lub żargonem dentystycznym - rwanie. Ile przy tym systemie funkcjonowania - gdzie od zalążka pojawienia się problemu i stopniowego narastania ciśnienia odczuwam ciągły dyskomfort, do momentu kulminacyjnego, gdzie nie da się dalej nie widzieć lub ignorować problemu - nacierpię się, wypalę budując mur systemu obronnego wiem tylko ja sam, ale na dzień dzisiejszy tak działam i to widzę.
Na początku wydawało mi się, że przez picie i palenie tak ospale i opieszale funkcjonuję, przez co zawalam sprawy i mam problemy, ale dziś widzę, że to nie w tym był największy lub jedyny problem. Moje myślenie i działanie musi ulec zmianie i w momencie kiedy wydaje mi się że już wszystko jest ok. zrobiłem co trzeba mogę spocząć na laurach, nagle okazuje się, że gdzieś wyrósł niezły pryszcz, którego nie wycisnąłem i boli. Ale zaraz, ja już wszystko zrobiłem, ja wszystko przerobiłem, odpracowałem!!! Tu dochodzę do konkluzji, że jak zakończę jedno pojawi się następne i następne i tak przez całe życie, pytanie tylko z jakim nastawieniem będę się zabierał do pracy i jak szybko.
Wytrwałości i determinacji, tego wszystkim życzę. Do czynu!!!

gonzo - 05-09-2012
Temat postu: siemka
miazga mam takie pytanie ile juz nie palisz? ja od stycznia tego roku mialem juz nie palic , nawet prawie 3 miechy przerwy mialem,ale spotkanie z przyjacielem ktory wyjezdzal do Holandi, ostatni pozegnalny joint i tak od 3, 4 miesiecy prawie non stop, co prawda wieczorami ale jednak, mam podobna sytuacje bo tez podizekowano mi za prace gdzie naprawde dobre wyniki mialem, ale ludzko podlosc niz zna granic ludi z pracy;p i tak podziekowano mi, bylem na zaolnieniu lekarskim, pzoniej zasilek, mija rok jak nie pracuje, funduszy coraz mniej, rodzina dziewcyzny patrzy namnie jak na obiboka, ja zamiast sie ogarnac pale i z kazdymdniem obiecuje sobie ze to p[oraz ostatni, wiem, ze samo rzucenie palenia nic nie da jak ne ogarne sie, ale od czegos trza zaczac, a umowmy sie, palac ziolo na pewno nie ruszymy zmiejsca, w tv pierdziela tylko o tym kryzysie, moje dni wygladaja tak samo wstaje 10-12, jakos przetrwac do wieczora i zapalic, juz sam nie wiem jak swoje zycie ogarnac mam 29 lat a wydaje mi sie ze jestem jakies 5 lat do tylu, pzodrawiam
Miazga - 06-09-2012
Temat postu: Witka!!!
Siemka Gonzo! Dobre pytanie, w zasadzie przestałem się już tak skupiać na tym ile to już dni abstynencji, ale doskonale zdaje sobie sprawę ile od czego abstynuję. 11 listopada miną cztery lata jak po tragicznym weekendowym jaraniu postanowiłem przestać się bawić z tym gównem. Doszedłem do punktu, w którym bez zioła rzeczywistość była nie do zniesienia, a po zajaraniu było jeszcze gorzej, po prostu katastrofa, bo specyfik, który działał na wszelkie bolączki życia i codzienności stopniowo przestaje działać, a nawet zaostrza negatywne dolegliwości. Nagle lekarstwo stało się trucizną, zostałem oszukany, dałem się nabrać.
Myślałem naiwnie, że jaranie będzie już zawsze niwelować moje fatalne samopoczucie, ból egzystencjalny i bliżej nieokreślony lęk z dzieciństwa o którym zapomniałem dość wcześnie, bo moja przygoda z alkoholem zaczęła się dużo wcześniej niż z ziołem - już w wieku siedemnastu lat. Dziś stopniowo dochodzę do trzeźwej, pierwotnej świadomości, niezafałszowanej żadnymi środkami lub dopalaczami.
Obserwując siebie, zauważam iż od momentu kiedy jestem czysty - od alkoholu abstynuję dwa lata i osiem miesięcy, od fajek trzy lata i osiem miechów - że jakby cofam się do dzieciństwa, ale nie w sensie uwsteczniam, choć czasami odnoszę takie wrażenie, lecz w sensie emocjonalnym, dojrzałości, postrzegania świata. To że od mojego dzieciństwa upłynęło tyle czasu, to w rzeczywistości we mnie niewiele się zmieniło, żeby nie powiedzieć, że nic, bo trochę się postarzałem. Przepraszam, rozwinąłem w sobie psychologiczne mechanizmy uzależnienia, ale to destrukcyjne mechanizmy, które z rzeczywistym rozwojem osobistym niewiele mają wspólnego.
Mam teraz do wyboru, budować przyszłość, bez oglądania się za siebie, grzebania w przeszłych wydarzeniach, poczuciu winy, lub cofnąć się do wczesnego dzieciństwa i oddać zranionemu dziecku to czego nie otrzymało, lub otrzymało i sobie z tym nie poradziło. Zdaje sobie sprawę, że zejście do piwnicy mojej podświadomości jest nieuniknione, po pierwsze aby zobaczyć co tam jest, co się tam kryje i czy to czego się tak lękam, jest faktycznie tego lęku warte. Zmierzę się z tym, gdyż dziś mam bardziej dorosłą i odważną świadomość i wiem, że droga do wolności i radości wiedzie przez te drzwi. Mało tego , zamierzam tam posprzątać tak , aby czuć spokój i bezpieczeństwo. Wiem, że nie będzie to łatwe, ale nieuniknione i wiem, że tego chcę.
W tym roku skończę trzydzieści pięć lat i nie mam już czasu ani ochoty marnować swojego życia na udawanie, szukanie po omacku szczęścia i mówieniu sobie, że jakoś to będzie. Jakoś to już było, a pobieżne porządki mojego życia przestały mnie już satysfakcjonować. Czyn wykonany połowicznie nie przynosi rezultatów.
Za każdym razem kiedy próbowałem układać życie według swojej wizji, los strącał mnie z mojej drogi i zawracał na start, bo pewne etapy mojego życia były nieprzerobione, nieodpracowane. Porządki zaczynam od piwnicy, by stopniowo przez parter posuwać się ku strychowi, są to porządki generalne. W przyszłości będzie to już tylko małe sprzątanie, przecieranie kurzu, ale będzie już panował porządek, a nie chaos, gdzie wszędzie trzeba się przepychać, przeciskać, szukać i przekładać jedno by dokopać się do drugiego.
Od dzisiaj rozpoczynam grupę rozwoju osobistego, w najbliższych tygodniach warsztaty pracy nad poczuciem własnej wartości i do tego w tej dekadzie grupę DDA, dużo tego, ale odczuwam wewnętrzna potrzebę karmienia duszy spragnionej rozwojem. Poza tym pracuje nad wyeliminowaniem całej gamy wad osobowości, które dość mocno utrudniają mi życie, ale życie to droga, cel odległy. Chcę cieszyć się drogą, podróżą życia, codziennością, byciem. Powodzenia!!!

Miazga - 24-11-2012
Temat postu: Witam!!!
Witam ponownie w niezbyt optymistycznym nastroju, pomimo, iż niedawno upłynęły mi cztery lata niepalenia, to mam ostatnio ostrego doła. Wszystkie te moje osiągnięcia związane z przekraczaniem siebie i pracą nad sobą nijak się mają w konfrontacji z rzeczywistością. Podjąłem pracę zarobkową, nielegalną, fizyczną. Pomagam przy składaniu mebli choć niewiele mam o tym pojęcia i jestem takim kotem - przynieś, zanieś, pozamiataj i nie potrafię się za bardzo odnaleźć w tej roli.

Chyba najbardziej urażona na obecną chwilę jest moja fałszywa duma i pycha, do tego stopnia, że jak kolega prosi mnie o coś przy kliencie, to ja mimo iż czuję się poniżony nie potrafię się przeciwstawić. Jednego dnia wróciłem do domu tak wściekły na niego i na siebie że aż płakałem z tej złości i bezsilności, nieśmiałości. Ta praca pokazuje mi jakim jestem pyszałkiem i ile we mnie pychy i egoizmu. Oglądałem ostatnio wywiady z Łazariewem, gdzie poruszył temat alkoholizmu, jako efekt nadmiernej pychy i dumy. Tutaj muszę zrobić ukłon w jego stronę i przyznać rację, z bólem i ze łzami w oczach, że to prawda.

Poniżałem siebie poprzez alkohol i marihuanę dzięki czemu łatwiej nawiązywałem kontakty z innymi ludźmi ponieważ schodziłem z wysokiego, wyniosłego podium, z którego wszystkich osądzałem i patrzyłem z góry. Po ostrej balandze, mając silne poczucie winy i poniżenia siebie przez używki byłem potulny jak baranek, bo przecież sam dobrowolnie piłem i paliłem. Na tamten czas wydawało mi się, że alkohol i używki pozwalają mi nawiązywać w swobodny sposób kontakt z rówieśnikami, kobietami i ludźmi.

Dziś, kiedy nie piję, nie palę, czuję się na powrót tak ważnym i dumnym człowiekiem, nie odczuwam poczucia winy związanego z nadużywaniem i pycha urasta we mnie do monstrualnych rozmiarów. Jest we mnie ogrom, buntu, egoizmu, egocentryzmu i nienawiści i tłumionej złości. Kipie od tych przykrych emocji i nie potrafię ich
konstruktywnie rozładowywać, tłumiąc w sobie, lub wyżywając się na mojej dziewczynie. Boli mnie jak widzę kiedy przeze mnie ktoś cierpi.

Piszę to w przededniu moich urodzin i mam tak wisielczy nastrój, że dochodzę do wniosku, iż zawsze różnego rodzaju imprezy i uroczystości wprawiały mnie w taki fatalny nastrój, a już szczególnie od kiedy jestem czysty. Być może to dlatego, że nie do końca jeszcze się pogodziłem i zaakceptowałem moje uzależnienia i Mr. Jackyle jeszcze się we mnie odzywa i krzyczy o porcje eliksiru, by zostać wskrzeszonym, psując moje i tak wątłe samopoczucie w ostatnim czasie.

Przyjmowanie życzeń urodzinowych jest dla mnie zjawiskiem dość stresującym, to chyba syndrom DDA. Wywołuje to we mnie złość, nie wiem dlaczego. Mam ostatnio antyspołeczne nastawienie i we wszystkim dopada mnie taki dodupizm, być może dlatego, że przez tą pracę nie mogę chodzić na mityngi i mam wrażenie, że tracę kontakt z moja duchowością. Mocno stawiam na duchowość, lub tak mi się wydaje, ale widząc jaki świat jest dziś materialistyczny, a raczej ludzie, to tym bardziej tracą dla mnie uznanie wartości materialne. Być może próbuję tu usprawiedliwić moje lenistwo, a może zwyczajnie użalam się nad sobą, bo to mi towarzyszy chyba od urodzenia.

Przeczytałem kiedyś książkę "Pokochaj siebie" i naszła mnie taka refleksja, że chyba nadal nie kocham siebie i to stanowi ogromną przeszkodę w byciu dobrym dla samego siebie, dbaniu o siebie, troszczeniu się o siebie. To cholernie złożony proces, który wymaga czasu, mogę się jedynie modlić o wytrwałość i cierpliwość, czego i Wam życzę!

Miazga - 05-01-2013
Temat postu: Witam w Nowym Roku!!!
Witam wszystkich w Nowym Roku i cieszę się, że wszystko toczy się dalej, świat się nie skończył. W głębi duszy odczuwałem lekki stresik swego czasu, kiedy mocno wkręciłem sobie, że nic nie warto robić, w nic się nie angażować, a już na pewno zakładać rodziny, bo i tak walnie i pozamiata. Dziś świat pędzi dalej, ale ja mam wrażenie, że dla mnie się zatrzymał.
Cały okres okołoświąteczny był dla mnie trudny, w pracy zapieprz po kilkanaście godzin dziennie i do tego sytuacja z moją bliską znajomością, żeby nie rzec miłością, uległa ponownie kompletnej rozsypce. Po raz kolejny stanąłem przed niewyobrażalnym widmem porzucenia, osamotnienia lub po prostu rozstania. Ponownie stanąłem w punkcie, kiedy nie wyobrażam sobie życia z tą kobietą, nie mamy szans na wspólną przyszłość, rodzinę, dzieci i szczęśliwe życie. Z drugiej strony nie potrafię sobie wyobrazić życia bez niej, po ponad ośmiu latach wspólnego życia, rozterek, wspólnych imprez, mieszkania razem. Nie potrafię sobie wyobrazić, że po tylu wspólnie przeżytych dobrych i złych chwilach, nastąpi definitywne rozstanie.
Bywały okresy separacji które czasami trwały kilka dni lub miesięcy, ale odnoszę wrażenie, że wypaliło się między nami i najtrudniejsze jest dla mnie to, że dzieje się to w przede dniu rozpoczęcia mojej terapii DDA. Czasem myślę sobie, że zbyt wiele w sobie zmieniam i to powoduje, że ludzie się ode mnie odsuwają , gdyż w nowej wersji jestem nie do przyjęcia lub nie do strawienia.. Nie chce już wymieniać ile straciłem w procesie trzeźwienia, ale kiedy wszedłem na drogę trzeźwości cały czas uczę się sztuki rozstawania się. Widzę, że często są to rozstania z poprzednim, pijanym życiem i nie zawsze jestem gotowy na takie wyrzeczenia, szczególnie kiedy chodzi o kobietę, która była lub też jest całym moim światem i zwyczajnie boję się, że tracę coś bezpowrotnie.
Ogarnia mnie uczucie pustki i beznadziei i zamiast radować się kolejnym etapem terapii i zdejmowania zamazanych okularów świadomości lub odczuwać przynajmniej euforie i ekscytację, ja oglądam się za siebie i miast iść naprzód waham się czy chcę iść tam dokąd droga prowadzi. Cholera ile we mnie lęku i obaw, ale jednocześnie widzę jak współuzależniona osobowość dyktuje mój stan ducha. Przyjmuję, że taka moja droga i przeznaczenie i życzę sobie daru godzenia się z rzeczywistością, czego i Wam życzę!!!

Miazga - 23-03-2013
Temat postu: Siemka!!
No i kula się me życie w trzeźwości, choć łatwo nie jest. Początek roku zapowiadał się nieciekawie i mało perspektywicznie jeśli chodzi o związek, a tu niespodzianka. Jesteśmy razem, a przynajmniej mamy się ku sobie i spotykamy się regularnie. Natura współuzależnieniowa nadal karmi się obecnością obsesji w postaci drugiego człowieka. Staram się nie rozpatrywać tego aż tak bardzo w kategoriach psychiatryczno - klinicznych, to po prostu scenariusz życia, jakich wiele.

Terapia DDA nabiera tempa i tak na początku wystartowałem jako pilny i wzorowy uczeń. Siedziałem tak naładowany i podekscytowany, czekając na pochwały, aprobatę, współczucie i podziw, a tu gong. Wychodzą na światło dzienne takie mechanizmy mojego funkcjonowania o których nigdy sobie nie zdawałem sprawy. Do tego dochodzi niemały ból w związku z rozbieraniem mojej struktury ja. Na grupie tak kipią we mnie emocje (strach, wstyd, lęk), że jestem czerwony na twarzy jak Indianin i dopiero następnego dnia odczuwam jak wszystko w środku wraca do normy. Wszystkie poprzednie grupy, które dotychczas przeszedłem dawały mi niejako satysfakcję, czułem się na nich pewnie, spokojnie i dobrze. Ta terapia jest dla mnie mocno uciążliwa, odczuwam opór i mam wrażenie, że wymaga się ode mnie niemożliwego. Czuję taką bezsilność, niemoc w związku z poruszanymi problemami, mam wrażenie, że jestem poza tym lub to jest poza moim zasięgiem. Mam mocno zakorzenione schematy i zakopane z przeszłości zdarzenia. Zamroziłem je tak mocno, drzwi zaryglowane, pieczęci zalakowane, kody wprowadzone i zgubione, że wydaję mi się iż szukam wejścia w litej ścianie.

Zauważam, że proces odmrażania ściany łatwy nie będzie, ale wytrwale będę na nią chuchał aż w końcu zacznie się pocić, topnieć, co dalej nie wiem, na razie taki cel, bo mam wątpliwości i nie chcę się zniechęcać. Pomimo bycia w grupie, wśród ludzi o tym samym problemie, mocno się czuję wyalienowany, inny, dziwny, nienormalny.

Dotychczas potrafiłem manipulować terapeutami i procesem mojego postępu. Tutaj mam wrażenie, że jestem kompletnie bezbronny, słaby, zalękniony. Terapeuci perfekcyjnie mnie rozbrajają i wiedzą za jakie haczyki pociągać, potrafią mnie nieźle zakręcić chyba jako odpowiedź na moje manipulacje. Wychodząc z grupy czuję się jak kłamca, zdrajca i zwykły szubrawiec, któremu nie udało się nabrać innych jaki jestem fantastyczny. Wszystkie maski jakie mam w zanadrzu są kompletnie do bani i wyglądam w nich idiotycznie i to wiem i wiem że reszta też to wie. Taki wytarty Tulipan w lekko znoszonym fraku i gumofilcach, ale gość co to próbuje nadrabiać i jest coraz gorzej.

Nadal pracuje w tej samej firmie. Jest to dla mnie duża lekcja pokory, asertywności i wytrwałości bo ostatni miesiąc po kilkanaście godzin sześć dni w tygodniu, ale daję radę. Nawet zauważam wzrost mojej pewności i nie wiem czy jest to spowodowane udziałem w grupie, czy się po prostu uodporniłem na chamstwo i docinki. Idzie wiosna, będzie dobrze, wierzę, że wszystko idzie w dobrym kierunku nawet wtedy gdy wydaję się że jest fatalnie. Żyjcie i zmieniajcie się, wzrastajcie duchowo i bądźcie trzeźwi psycho-emocjonalnie a reszta będzie się układać.

Powodzenia!!!

Miazga - 26-06-2014
Temat postu: Witka!!!
Witam po przerwie!
Muszę przyznać, że czas zasuwa nieubłaganie i nawet rzekłbym szybko. Mam wrażenie, że niedawno coś pisałem, a tu raptem ponad rok, oczywiście na czysto. Terapie pozaliczałem, zakończyłem współpracę z terapeutami i wędruję dalej.

W zasadzie z terapii DDA wyniosłem jedną godną szczególnej uwagi refleksję, mianowicie doszedłem do wniosku iż to ja jestem odpowiedzialny za swoją chorobę, za swoje uzależnienia i zdrowienie. Nawet bardziej odpowiedzialnie i rzetelnie zabrałem się za zdrowienie, bo dotychczas za wszystko obwiniałem rodziców i tak naprawdę na nich spychałem obowiązek naprawy, bo to przecież nie moja wina, więc dlaczego mam robić za kogoś i naprawiać.

Kolejnym etapem mojego trzeźwienia było rozpoczęcie pracy ze sponsorem na programie 12 Kroków o stycznia tego roku i jestem zadowolony. Mam też już podopiecznego któremu sponsoruję i przyznaję, że program działa w moim życiu pod warunkiem, że ja działam. Nie jest to łatwe przedsięwzięcie, bo wymaga pracy nad sobą, swoimi wadami i brakami, ale przynosi rezultaty. Za sobą mam etap siedzenia z założonymi rękami i czekania, aż samo się zrobi.

Mam też gorsze dni, bo normalne życie składa się ze słonecznych i pochmurnych dni, tylko kiedyś żądałem aby codziennie było sielankowo, wszystko ma się mi układać. Kasy full, związki super, aprobata ze strony wszystkich, bo jak nie to kicham na takie trzeźwe życie- idę chlać i ćpać. Pozbyłem się tych abstrakcyjnych oczekiwań i dzięki temu realniej patrzę na świat zmieniam to , co mogę zmienić. Łapie się czasem na zbyt wygórowanych ambicjach i dokopuje sobie, że tak niewiele w życiu osiągnąłem, ale jak przeczytam sobie wcześniejsze moje posty, to do razu mam porównanie gdzie byłem i gdzie jestem i mam za co być wdzięczny mojej Sile Wyższej i widzę postępy. Kiedy się cofnę wstecz, to nie mam za czym tęsknić, bo tamten rzekomo luźny i lajtowy styl z niczym przyjemnym mi nie kojarzy się.

Idę dzisiaj na rozdanie świadectw kończących gimnazjum mojego syna i jestem trochę dumny, trochę podekscytowany i trochę poddenerwowany czy nie dam plamy. Planuję usiąść w cichym kącie, ale chciałbym aby syn widział, że jestem, bo to dla mnie również ważne wydarzenie, pomimo iż nie utrzymujemy kontaktów.

Nie jest tak bardzo ważne w co wierzysz, od tego jak bardzo wierzysz, a wtedy w życiu zaczyna się spełniać. Uwierzyłem, że może mi się udać i zadziałało, czego i Wam życzę!



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group