Na początku chciałabym zaznaczyć, że cieszy mnie istnienie tego forum. Nikomu nie życzę tego co spotkało mnie i podobnych historii, ale przeczytałam już wiele Waszych opowieści i dobrze jest wiedzieć, że macie podobne problemy. To po prostu podnosi na duchu. Jeśli choć jedna osoba przeczyta co mam to powiedzenia, będę wdzięczna. Do rzeczy.
Mam 20 lat, pochodzę z miejscowości położonej nad morzem, obecnie mieszkam i studiuję w 3mieście. Pierwszego jointa zapaliłam w wieku 14, może 15 lat. Brzmi jak jakaś patologia, prawda? Nic z tych rzeczy. Dobra katolickie gimnazjum, dobre liceum, inteligentni i fantastyczni znajomi, kompleksów jako takich też nigdy nie miałam, uważana byłam od zawsze za świetną, inteligentną dziewczynę, na brak kasy nigdy nie mogłam narzekać. To po co mi ta baka? Palenie było dla mnie czymś niesamowitym, czułam się świetnie, ten stan, radość, ciągły śmiech i wszystko wśród najbliższych znajomych, przyjaciół. Być może chodziło o moje predyspozycje do uzależnień. Ojciec od 20 lat alkoholik (obecnie po terapii, nie pije już pare miesięcy - brawo tato ;)), zawsze jakoś byłam podatna na innych, dawałam sobą manipulować, a przecież mam taki potencjał! Na początku mojej "kariery" palacza wyglądało to tak, że paliłam od czasu do czasu, zawsze jednak czekając na ten moment z podnieceniem. Od zawsze w moim środowisku było na to przyzwolenie, wszyscy palili. Wakacje 2007 stały się przełomem. Baka pojawiała się coraz częściej, nikogo już to nie dziwiło. Do tego doszły mocniejsze dragi. Kwasy, mefedron, szałwia. Na szczęście w moim przypadku sięganie po tego rodzaju dragi było sporadyczne, pomimo mocnych, za*ebistych wrażeń po prostu się tego bałam, nie uzależniłam się, nie brałam niczego takiego od około roku i nie mam zamiaru. Problem z marihuaną natomiast narastał mimo, że nie paliłam codziennie, zdarzało się nawet nie palić miesiąc czy jakiś dłuższy czas. Aż do wakacji 2008. Kiedy nie było jak ogarnąć weedu, zastępowałam to dopalaczami. Od tego momentu zaczął dotyczyć mnie problem, jak nazywam to ze znajomymi, BANIOHOLIZMU. Nie ważne czym się zrobisz, ważne żeby mieć bombę. W połowie wakacji poznałam faceta. Zaimponowało mi to, że w każdym momencie może ogarnąć bakę (sam był uzależniony, kiedyś nawet był w Monarze). Cudnie prawda? Jestem na siebie wściekła, że weszłam z nim w związek. Widocznie już wtedy nie myślałam o niczym innym, jak tylko o tym, żeby zapalić. On mi to udostępniał. Następne dwa lata minęły na ciągłym paleniu razem, z moimi znajomymi, wszystko kręciło się wokół baki! Bywały dni kiedy nie paliliśmy, największy sukces to 9 dni (wielkie postanowienie, które i tak musiało skończyć się porażką). Nie kochałam go, wku*wiał mnie i moich znajomych, powiedziałabym nawet, że był i jest idiotą beż żadnych ambicji. Ale miał marihuanę, poza tym zawsze byłam Matką Teresą, chciałam się nim opiekować, było mi go żal (sydnrom Dorosłych Dzieci Alkoholików - chyba też na to cierpię, ale to inny temat). Można pomyśleć, że byłam na samym dnie. Ale świetnie dawałam sobie radę ze szkołą, matura poszła mi naprawdę nieźle, potem dostałam się na dobre studia, na nich też sobie póki co jako tako radzę. Tyle że z czasem wszystko zaczęło być mi obojętne. Stałam się totalną ignorantką. Uszło ze mnie życie. Przestało mi zależeć na samej sobie, przestałam się lubić. Pomijam już flashbacki, problemy z pamięcią, koncentracją itd. Z facetem, o którym wcześniej wspomniałam, rozstałam się, jednak do teraz nie zniknął z mojego życia, ciągle truje mi życie i oczywiście ciąglę jara. Ale to już nie jest ważne. Uważam, że marihuana po prostu niszczy mi życie, niszczy mnie, wszystko co we mnie dobre. Czuję ciągłe ciśnienie, żeby zapalić, jestem zła, czuję się pusto, czuję, że zmarnowałam wieczór, jeśli nie zapalę. Niedawno poznałam kolejnego faceta. Również pali, a jak. Tyle, że jest bardziej odpowiedzialny. Chciał rzucić razem ze mną, w sumie to miał być warunek bycia razem. Rzucamy albo nic z tego - tak można to nazwać w wielkim skrócie. Bywały dni, że dzięki niemu nie paliłam. Zawsze jednak ciśnienie wygrywało, raniłam go, bo i tak baka była ważniejsza. Moje towarzystwo? Dalej palące.
Od dłuższego czasu zdaję sobie sprawę, że palenie to zło. Ja to wszystko wiem, wiem jak działa, nie daje już nawet radości, tylko zmuła, gastro i spać. Wiem jakie mam z tym problemy. Mimo tego stałam się taką ignorantką, może nawet egoistką.
Jeśli ktoś to przeczytał uważa pewnie, że potrzebuje psychologa, terapii czy może nawet dłuższego pobytu w monarze. Ja natomiast daję sobie ostatnią szansę na pomoc we własnym zakresie. Planuję poiformować znajomych, że nie życzę sobie baki w moim otoczeniu, że nie chcę słyszeć o paleniu, nie chcę palić. Mam dość, chce w końcu wziąźć życie w swoje ręcę, za dużo tego, chcę żyć normalnie, mimo, że wciąż brakuje mi motywacji.
@kaprioszka "Planuję poiformować znajomych, że nie życzę sobie baki w moim otoczeniu, że nie chcę słyszeć o paleniu, nie chcę palić." - bardzo dobry ruch, brawo. Wielu z nich możesz stracić ale warto wybrać własne dobro. Walcz, nie poddawaj się, a jak będziesz miała ochotę zapalić to pisz na forum. Jak nie ja to na pewno ktoś inny z tobą podyskutuje.
Dzięki za odpowiedź.
Bryan, jak będę miała ciśnienie, co jak się domyślam wkrótce nastąpi, odezwę się. Póki co trzymam się drugi dzień. Znajomi i brat są w większości poinformowani. Tymczasem myślę, czym by tu się zająć...
Btw czytałam parę wątków osób, które po bace miały jakieś chore jazdy, lęki, panikę. Mnie nic takiego nigdy nie spotkało. Jedyne co zauważyłam to obniżenie pewności siebie no i grube rozkminy o nieprzyjemnych rzeczach.
Nie mogę się też pogodzić z tym, że okłamywałam i okłamuję dalej swoją mamę. Nigdy jej o tym nie powiem, choć rozmawiałyśmy o jaraniu, wie, że miałam z tym doczynienia. Nie chce żeby czuła się winna, ona nie ma z tym nic wspólnego, tak będzie lepiej.
bardzo często potrzebny jest jakiś silny bodziec...ja-podobnie jak Ty- też zacząłem w gimnazjum, też jestem normalnej i dobrej rodziny- choć ze skłonnościami genetycznymi (których nie można nigdy ignorować- wiem to teraz po sobie jak i przeczytawszy różną literaturę) i mając 20 lat też zacząłem myśleć o odstawieniu, a na studiach szło mi całkiem nieźle...z początku przeszkadzało mi tylko zmulenie ale nie był to wówczas dla mnie wystarczająco mocny argument i brnąłem w to dalej, ucząc się, czasem pracując...zacząłem nawet drugi kierunek dziennie na tym samym wydziale (zacząłem biologię, potem biotechnologię) trenuję od 1 roku w AZS...i po prostu nastapił NAGLE taki moment, w którym zaczęło mi się wszystko sypać...totalna apatia, ziechęcenie, przestałem chodzić na zajęcia (zamiast tego paliłem), przestałem trenować...ten drugi kierunek uwaliłem- byłbym teraz na 3cim roku i pisał wkrótce inżyniera, biologię- może ostatecznie zaliczę, bo to ostatni rok i już trochę na mnie przez palce patrzą na to że indeksu nie złożyłem, że dopiero zaliczam przedmioty z poprzedniego roku i w ogóle...
jak dowiedziałem się w MONARze i potem tu na forum- mój przypadek jest dosyć typowy, wiele ludzi paliło namiętnie całymi latami i przez długo okres czasu nie miało to na nich większego wpływu- wszystko szło dobrze, wesoło tylko na lekkim zmuleniu i nagle TRACH!- kryzys...mi on pokrzyżował plany oraz sprawił ze cała prawia całą moja wieloletnia praca poszła się pier... bez żadnego poważnego powodu...
Także uwierz mi- warto nie palić, nie tylko ze względu na zmulenie oraz to że to nie kopie już tak jak kiedyś. Pozdro!
Właśnie to o czym piszesz jest gorsze niż jakieś hardcorowe skutki, ponieważ nie ma motywacji żeby rzucić skoro tak naprawdę nie widać, żeby ganja miała zły wpływ. Widać to dopiero na dłuższą metę...
Bryan pw powinieneś dostać, jeśli nie możesz pisać na gg 9233897.
3 dzień :>
Pzdr.
Pierwszy mały sukces za mną. Nie palę piąty dzień, co jest rekordem od roku. Dodatkowo przyznałam się wczoraj przed większą ilością ziomków, może nienajlepiej się z tym czuję, że wiedzą o moim problemie, ale było to potrzebne. No i wczoraj mimo ich palenia i kręcenia lolków na moich oczach - nie zapaliłam. YEAH.
nie palisz 5 dni .Bardzo dobrze.Ale uważam że aby całkiem z tym skończyć musisz sie od nich odizolować.Nie mozesz dopuszczac do takich sytuacji jak palenie przy Tb cz krecenie lolków.Bo ciśnienie z czasem moze sie nasilić.Taka moja rada.Ja tak zrobiłem.Nie bujam sie z nimi ,przez co dtracilem większość kumpli.Jest mi głupio.Ale wole swoje dobro niż taką przyjaźn.Powodzenia w abstynencji.
dzieki za zainteresowanie :) moge sie pochwalic, ze dzis 12 dzien bez palenia. po drodze wiele pokus w postaci towarzystwa jarajacego swiezego skuna prosto z amsterdamu, ale musze przyznac, ze to wlasnie daje mi satysfakcje i sile. to ze oni pala na moich oczach sprawia, ze czuje sie lepsza? moze to dziwnie brzmi but its true. przyznam, ze wczoraj mialam mega kryzys, bylam bliska zapaleniu, ale przy odpowiednim wsparciu udalo sie utrzymac postanowienie. macie racje, ze to na dluzsza mete moze mnie zgubic, dlatego poslucham Waszych rad i nie bede pozwala na palenie przy mnie. :)
Bardzo dobrze że podjełaś takie postanowienie.Zobaczysz ze pomoze ja mam dzisiaj okrągły tydzien abstynencji.Namawiali.Namawiają nawet teraz był u mnie izomek z półką soczystego haszysszu.odmówiłem...czuje sie z tym dobrze trwaj w wolnym zyciu bez nałogu.jak bedzies miała jakies wątpliwosci to pisz na priv.38616925 Alan.
wiem że to co napiszę jest bardzo banalne- ale palenie bierne to wciąż palenie... może bomby nie ma, ale THC się przecież do organizmu dostaje. do krwi, znów łączy się w mózgu... a przecież trzeba się oczyścić z niego...wiem że to chłopska logika, ale thc to nie związek który się wypłukuje po kilku godzinach, tylko tygodniach, więc wydaje mi się że za każdym razem jak wdycha się opary kilka dni abstynencji idzie się p...ć...więc tak czy siak warto unikać osób palących jeżeli myśli się o zaprzestaniu ćpania tego zielonego g...
nie myslalam o tym w ten sposob, zgadzam sie z tym co napisales.
nie mam zadnego interesu w byciu nieszczera dlatego z przykroscia wyznaje, ze 13 dnia abstynencji zajaralam.mial na to wplyw bardzo silny stres i rozne problemy co jednak nie powinno tego tlumaczyc.jarajac poczulam sie jak gowno i palenie ciagnelo sie 3 dni. to bylo bez sensu, nic to nie dalo.
dzis nazbieralam juz wystarczajaca ilosc sil, aby znow podjac postanowienie.bylam bliska 3 tygodni, teraz znowu zaczynam od zera. widze kolejna szanse.pierwszy dzien niepalenia.
jol
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach