Witam! Mam na imie Marcin. W lipcu skończe 21 lat. Mój "staż" palenia może nie jest imponujący (o ile można to tak nazwać) ponieważ trwa dwa lata, jednak te dwa lata jeśli patrze na to z perspektywy czasu namieszały mi konkretnie w życiu. Zaczynało się bardzo niewinnie. Wraz z kolegami, próbowaliśmy pierwsze buszki z wielką fascynacją. Nie ukrywam, że bardzo mi się to podobało, jednak przez cały czas wmawiałem sobie, że przecież 'to nie uzależnia', 'to jest lekarstwem'. Pamiętam, że gdy ogarnialiśmy sobie "przysłowiową sztukę" od znajomych znajomych, którzy w tamtym czasie ostro byli wkręceni w jaranie, patrzyłem na nich z pogardą. Powtarzałem sobie, że trawka nigdy nie wejdzie mi na głowę. Jednak czas pokazał kto jest silniejszy. Może na początku nie paliłem zbyt wiele, lecz z czasem gdy miałem coraz bardziej ułatwiony dostęp do narkotyku, kiedy miałem coraz więcej czasu paliłem więcej i więcej. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że palę codziennie i (o zgrozo!) nie żałuje wydawanych pieniędzy na maryśke. W międzyczasie, bardzo mocno starałem się o dziewczynę. Mimo jej totalnego olewania mojej osoby, nie poddawałem się. Codziennie powtarzałem sobie że z nią będę. Po jakimś czasie się udało. Byłem z siebie dumny. Zbiegło się to z moim coraz większym uzależnieniem. Nie dostrzegałem tego, a może nie chciałem dostrzegać. Cały czas powtarzałem sobie, moim znajomym, że maryśka jest spoko. Wielu z nich pierwszy raz paliło ze mną blanta. Gdy dziś na to patrzę, mogę powiedzieć że w tym momencie nastąpiła moja powolna degradacja, która postępowała z każdym dniem, z każdym wypalonym skrętem. Z dnia na dzień stawałem się cieniem człowieka, którym byłem kiedyś. Odszedłem od religii, przestało zależeć mi na szkole, po szkole poszedłem na staż bo przecież na stażu nie robi się nic a mi to odpowiadało. Z każdym dniem coraz bardziej przestało mi zależeć na dziewczynie z którą byłem. Ona jednak walczyła, broniła się przed końcem związku. Zawsze gdy miało do tego dojść (oczywiście z mojej inicjatywy), płakalem. Bo czułem coś do niej lecz to cholerne trawsko(!) zasłaniało mi wszelkie wartości. Naszczęscie nie zerwałem z Nią. Ale też nie zerwałem z maryśką. Moimi najlepszymi znajomymi byli jaracze. Nie miałem, praktycznie ani jednej bliskiej osoby która by nie paliła. Towarzystwo z miesiąca na miesiąc się powiększało. Mi ciągle było mało. Jarałem na potęgę. Miałem ku temu warunki. Niestety prócz zielska pojawiły się również dopalacze które wraz z moim kolegą z zamiłowaniem próbowaliśmy. Po ukończonym stażu postanowiłem że zmienię swoje życie. Poszedłem na kurs barmański i znawcy win. Przestałem jarać na czas kursów (3 tygodnie), czułem się genialnie. Mimo wysokiego poziomu, jako jedyny z grupy zdałem wszystkie egzaminy za pierwszym razem. Poraz kolejny pokazałem samemu sobie że jeśli jestem zdeterminowany to zawsze dam rade! Po takich kursach, znalezienie pracy nie sprawia większego problemu, jednak mój problem tkwił w tym że po zdanych egzaminach musiałem przyświętować. Absencja narkotykowa trwała dla mnie za długo. Zamiast szukać pracy, znowu zacząłem jarać. Oczywiście pracy szukałem jednak po dwóch dniach próbnych zrezygnowałem bo najzwyczajniej w świecie NIE CHCIAŁO MI SIĘ. Po kursach wznowiłem swoje codzienne życie. Spałem, jarałem, spałem jarałem i tak w kółko. Nie tylko sensi ale również i dopalacze. Coraz bardziej się izolowałem od normalnych ludzi. Coraz częściej poznawałem nowych wykolejeńców takich jak ja. Dziewczynę oczywiście oszukiwałem, starałem się jej pokazywać że wszystki jest ze mną ok. Niestety nie było. Pewnego dnia po dopalaczach miałem najgorszą akcję w swoim życiu. Serce waliło mi niesamowicie, nie wiedzialem co zrobić. Iść na pogotowie? Wstyd. I co ja miałem im powiedzieć? Że jestem uzależniony, przyćpałem Mocarza i mnie wyrkęciło? Modliłęm się do Boga o szansę. Dał mi ją. Od tamtej pory nie tykam dopalaczy. Nie chcę nawet na nie patrzeć. Nie tykałem dopalaczy jednak moja 'mądra głowa' w tym samym dniu kiedy miałem tą ostrą akcję, chciała zapalić zielsko dla sprawdzenia czy będzie tak samo czy nie. Zapaliłem było ok. Więc nie przejąłem się tym i paliłem dalej. W końcu postanowiłem się zmienić. Od ostatków do świąt nie paliłem. W święta co? zapaliłem i do sylwestra pozostawałem w cugu. Od sylwestra kilka razy zdarzyło mi się przypalić lecz umiarkowanie. Cieszyłem się, że przejąłem nad tym kontrolę. Dwa dni temu zapaliłem, poraz OSTATNI! Po wypaleniu skręta, powróciła faza którą miałem po dopalaczach. Oszalałe bicie serca, mnóstwo czarnych myśli, drgawki, bóle w klatce. Problem polegał na tym że musiałem jeszce wrócić do domu samochodem, i udać przed mamą że wszystko jest ok. Udało się. Położyłem się do łóżka ale mój stan był na tyle tragiczny że, kilkakrotnie wstawałem na obie nogi i zastanawiałem się czy iść na pogotowie. Ale znowu narastały pytania. Iść na pogotowie? Wstyd. I co ja miałem im powiedzieć? że jestem uzależniony, przyćpałem trawke i mnie wyrkęciło? Znowu podjąłem modlitwy, o kolejną szansę. I dostałem ją. Wiem, że już tego nie spieprze, wiem że musze z tym skończyć. Dziś patrze na te dwa lata jak na najczarniejszy okres mojego życia. Po pierwsze, zbyt dobrze ich nie pamiętam. Po drugie moje zdrowie. Po trzecie rodzina. Po czwarte dziewczyna na której naprawdę mi zależy. Niestety prawda o marihuanie jest bardzo przygniatająca. Jeśli cały czas się zastanawiasz nad tym czym ona grozi to po krótce Ci opowiem. Dziś jestem całkowicie wypalony psychicznie, mam czasami napady czarnych myśli ale myśle że jest to do ogarnięcia (może dlatego że paliłem 2 lata), oprocz tego wypalenia, mam głęboki poziom "wyjebania". Niestety prawda jest taka, że trawka go masakrycznie pogłębia a niestety wyjebane możesz mieć na pogodę, ale nie na dziewczynę czy pracę. (Moi koledzy którzy zaczynali ze mną palić dwa lata temu, a palą nadal mieli w tamtych czasach zajebiste związki. Dziś jeden jest sam jak palec a drugi prowadzi podwójne życie.) Dziury w pamięci, to kolejny problem. Można pod to doczepić również, brak koncentracji, zubożenie intelektualne. Kolejna sprawa to uzależnienie. Według mnie uzależnienie do którego się dopuściłem jest okropne. Nie ma nic gorszego od uzależnienia psychicznego ale o tym oczywiście się nie mówi. W tym momencie będę kończył. Trochę się rozpisałem, o wielu rzeczach nie wspomniałem i jetem tego świadomy mimo że pewnie są to rzeczy istotne o których NIE PAMIĘTAM w tej chwili. Eh te skutki palenia... Ciekawy jestem ile będę je odczuwał. Podsumowując: nie palę już dwa dni, nie zamierzam do tego wracać. Nie chcę już być łącznikiem biologicznym między lodówką a telewizorem. Jestem zdeterminowany by rozpocząć zmiany. Mam nadzieję, że będziecie trzymać kciuki! :) Chcę normalnie żyć, kochać swoją drugą połówkę, znaleźć w końcu pracę. Bądźcie dzielni w swojej abstynencji i wrazie moich zwątpień życzcie mi tej dzielności! :) pozdrawiam Was ciepło. Trzymajcie sieu! :)
Witaj Marcinie, ja nazywam się Aleksandra (Alex) i mam 20 lat.
Moja historia wygląda pogobnie do Twojej pod kilkoma względami.
Mój staż jest niestety sporo dłuższy - o matko! rocznikowo to już 6 lat..
Zaczęłam palić za wcześnie - majac 14 lat- wiem o tym.
Jednak stanowczo uważam, ze narkotyki pojawiły się w moim życiu jako coś, co miało mnie zmienić, polepszyć. I to nie one "zniszczyły moje życie". Mam posraną osobowość.
Od zawsze.
Paliłam często z moim chłopakiem (zawsze minimum 1deko w miesiącu;]) przez kilka lat.
Uczyłam się dobrze, byłam twórcza i kreatywna...
Mijały lata, a ja nie zdawałam sobei sprawy, jak dalece jestem odklejona od rzeczywistości.
Marihuana zatrzymała mój rozwój emocjonalny. Mało się o tym mówi.
powszechne jest natomiast zdanie, ze trawa ogłupia - cóż. mnie nie ogłupiła.
Może tylko pogłębiała moje lenistwo?
Cóż. Przez wiele lat uważałam, ze to "boskie ziele" i wszyscy powinni je palić - znasz to myślenie, prawda ;] ?
W ogóle, byłam wtedy radosną idealistką. Żyjącą w swoim świecie, ale nie zdającą sobie sprawy z tego, ze tak żyć nie można. Niedojrzałą laseczką, która dzieki jaraniu przestała się ciąć i uznała, ze jest najfajniejsza na świecie i że każdy facet pokocha ją, tak jak TEN z którym jarała od lat...
Pomyliłam się. I to mnie zmieniło. Zakochałam się nieszczęśliwie, a jaranie stało się ucieczką.. Mój pierwszy chłopak, bardzo mnie kochał.
Kiedyś byliśmy przećpaną parą wykrętów :) - tak, wspominam to z sentymentem. Szczególnie, ze mam świadomośc, jak się stoczyłam od tamtego czasu..
Zdradziłam go kilak razy. Oczywiście zawsze nieszcześliwie zakochana. A on nie chciał mnie wypuścić. Mówił, zem nie kocha i że jestem dla niego jak powietyrze. To zavczęło być chore. TOKSYCZNE.
Jarałam na umór bo na trzeźwo nie byłam w stanie na Niego patrzeć, byłam przecież zakochana.. W GNOJU.
W końcu zaczęłam być z moim "wyśnionym księciem". A on zabronił mi palić. Mówił, ze przejarałam sobie mózg, ze jestem głupia i bezmyślna. Eh..
Sam był fanem amfetaminy.
Będąc z nim rzeczywiście przestałam palić, problem w tym, że zaczęłam wciągać.
Nie ma nic bardziej upadlającego człowieka. Stałam sie jakimś wykręconym, znerwicowanym, pociągającym nosem półczłowiekiem. Źle było.
Na szczęście wyjechałam za granice na 2 m-ce, a gdy tam byłam on poznał inna kobietę.
Poczułam się tak zraniona i osamotniona... Szukałam ulgi, więc kołowałam sobie zioło w Niemczech. Od Turków. (mój największy życiowy błąd)
A później wróciłam do domu, do stolicy dopalaczy. I potrafiłam już odmówić kreski, nawet mnie nie ciągnęło. Rzuciłam także palenie papierosów - niestety poprzez "ziołoterapię".
Nim się zorientowałam znów "wróciłam do siebie". Do niedojrzałości i nieodpowiedzialności. Ucieczki od rzeczywistości. Byłam dumna, że nie wciągam, jednak nie zauważyłam, iż znów powoli przegrywam swoje życie...
Poznałam cudownego chłopaka, który poprosił mnie zyebym nie paliła. Miesiąc, ok, później zapaliliśmy razem, ale dla niego to dodatek do życia, a nie jego jego nieodłączny towarzysz..
Dopiero od roku zaczęłam postrzegać marihuane jako "coś złego". Właściwie, sama nie wiem, czy to ja, czy presja otaczających mnie ludzi. Niedawno rozpoczełam psychoterapie, czekałam na nią półtora roku. Chciałam, zeby ktoś mi z końcu pomógł poukładać bajzel w mojej głowie.. A pani terapeutka powiedziała, ze musze przestać palić...
To zabrzmiało dla mnie jak wyrok śmierci. Było to w zeszły czwartek.
Jeszcze tego samego dnia kupiłam sobie sztuke i postanowiłam zjarać się tak bardzo, by mieć tego w końcu dosyć. Po 3 dniach ciągłego jarania i męczenia się z trampkiem w ustach i ciężkimi powiekami powiedziałam STOP.
I WYTRZYMAŁAM 2 DNI :)
w środę umówiłam się z kumplem na blanta. w czwartek obiecałam psychoterapeutce, że to koniec, mimo to opowiedziałam o moich ekscesach minionego tygodnia.
a ona skierowała mnie do poradni dla uzależnionych.
Poczułam się jak ostatni ćpun, jak margines społeczny. DOBRZE.
Obiecałam, że przyniose jej zaświadczenie, że nie potrzebuję terapii dla uzależnionych, tylko zwyklej psychoterapii dla ludzi, ktorzy mają ze sobą problemy.
Byłam pewna, ze już nie zapalę. I co ?
Nie potrafiłam dzisiaj odmówić bucha. Tak czy inaczej, czuje się źle, gdy zapale. Mam poczucie winy. I nie sprawia mi to najmniejszej przyjemności...
Tzn, moje ciało się cieszy, ale dusza wyje, wyje, wyje.. Dziś piłam wódke, paliłam papierosy.. Nie mam zahamowań.
Moj facet wie o wszystkim. Zapytałam, co robić ? a on do mnie "przestań palić"
Przecież przestaję..
Tylko, że to wcale nie takie proste. Nie chcę się na nic przerzucać, a czasami myślę, ze mogłabym wrócić nawet do żyletki.
Jaranie jako forma autoagresji, słyszałeś o tym kiedyś ?
LOVE & HATE - oto moja historia.
Jestem pełna negatywnych emocji, pełna gniewu i złości. Nie wiem, co robić.
Miałam długie freshe i wcale nie było lepiej. Ale tak już także dłużej nie można.
Nie chcę już palić, bo zaczęło mi to bardziej szkodzić niż pomagać. Teraz tylko trzeba przezwyciężyć przyzwyczajenie.
3mam za Ciebie kciuki, a Ty 3maj je za mnie.
Powodzenia.
Niedawno wróciłem jako syn marnotrawny...
po 2,5 miesiącach abstynencji zapaliłem
po tym pierwszym buchy na mojej drodze byłe jeszcze kilka razy...
Jestem uzależniony, jestem ćpunem i nie wstydzę się tego gdyż taka jest prawda
Mój staż będzie 9 lat....
Tyle życia zmarnowałem... trudno czasu nie cofnę
Jednak mogę walczyć o lepszą przyszłość
Na początku musisz zdać sobie sprawę ze jesteś uzależniona( sama musisz to tego dojść)
Nie bój się trapi dla uzależnionych, naprawdę pomaga tylko musisz tego chcieć
Doszedłem to wniosku ze to jedyne wyjście
nawet na zamknięto terapie jestem zdecydowany...
im pózniej tym gorzej z tego wyjsc...
zeby pokonać przyzwyczajenia ludzie nie potrzebują terapii
problemem jest UZALEŻNIENIE
to nie jest żadna autoagresja czy coś, to po prostu uzależnienie
zabawne jak ludzie potrafią wymyślać rózne teorie gmatwając problem...
sam też kiedyś tak kombinowałem, a prawda jest prosta :)
też kiedyś się podobnie oszukiwałem z tą zamianą - przestałem pić alkohol i byłem z tego dumny, ale w zamian jarałem maczanki i zioło...
Heh, gdyby to było wkręcanie i tłumaczenie sobie to nie nienawidziłabym siebie jako dziecko i młoda nastolatka... Wiele z moich zachowan było właśnie autodestrukcyjnych, nawet to, ze przez jakiś czas pozwalałam traktować się przedmiotowo. Wciągałam -żeby się upodlić, paliłam fajki - żeby popsuć swoje zdrowie., głodowałam - bo chciałam być chuda i lubiłam to ssanie w żołądku...
Ja nie mam typowych problemów jaracza. Mam chęc do życia, motywację i cel.
Nie uważam także, żeby to marihuana zniszczyła moje życie w jakikolwiek sposób.
Właściwie mogłabym palić dalej, gdyby nie to to mi sie poprzestawiało w głowie - gdy palę, przypomina mi się wszystko, co złego zrobiłam w życiu i zamiast się "chillować" łapę bed tripa i płacze nad sobą...
Mery zawsze była ukojeniem. Aż do teraz.
Mam świadomość, co będzie jak znowu zapalę - płacz i wzmożona nienawiść do samej siebie. Może sama tak sobie podświadomi wkręciłam, żeby mnie zaczęło od niej odrzucać ?
Wiem, ze to wszystko jest w mojej głowie i że to ode mnie zależy. Wierzę w potęgę podświadomości i moc pozytywnego myślenia.
I na ogól jestem szczęśliwa. Po prostu czasami się bardzo nie lubię.
Jestem pełna sprzeczności. Jeśli jakaś używka mnie zniszczyła to było to KOKO, przez które utraciłam resztki niewinności. Cóż. Co się stało, to się nie odstanie..
Dobrze czuje się, gdy świeci słonce, ale gdy pada deszcz już tak fajnie nie jest.
Leczę się psychiatrycznie, kiedyś było jeszcze gorzej.
Powoli wychodzę na prostą.
Bless
chyba nie ma tutaj opcji edytowania, a przynajmniej a jej nie znalazłam..
Moge powiedzieć, ze jestem UZALEŻNIONA, jesli to jest takie ważne. Ale chyba bardziej od kopania pod sobą dołków i niszczenia samej siebie niz od jakiejś konkretnej używki...
Czemu nie chcę iść na terapię dla uzależnionych ?
Ponieważ nie potrzebuję pieprzenia o sensie życia.
Znam ludzi z Monaru. Wiem, co jest im mówione i wiem, że to nie to jest mi potrzebne.
Chodzę na normalną psychoterapię i mam nadzieję, ze moje uzależnienie mi tego nie uniemożliwi.
Chcę:
nauczyć się słuchać innych ludzi i rozmawiać z nimi.
nie odbierać wszystkiego jako atak lub krytykę własnej osoby,
nie nadinterpretować każdego słowa mojego rozmówcy i nie odpowiadać mu krzykiem.
zaakceptować własną niedoskonałość i przestać się nad sobą znęcać.
Jeśli TEGO właśnie uczą na terapii uzależnień to Ok, zmienię zdanie.
Uzależnienie-to choroba
Terapeuta od Uzależnienie -jest lekarzem
Jestem hazardzista który się leczy właśnie terapią. Która działa(6 miesięcy nie grania) .
Jeżeli NIE uważasz się za osobę uzależnioną to terapia nie jest ci potrzeba :)
Jednak pamiętaj nie widać tej granicy kiedy się ją przekracza .
oj marcin... mlody jestes długo nie jarasz... jeszcze nie masz z tym jakiegos wielkiego problemu jak inni... jestes na tym etapie, na ktorym kazdy mldy squnocholik jest w stanie przerwac to wszystko... wiem sam kiedys tak mialem poltorej roku bez bucha... centralnie w tym czasie zdazylem zapomniec o marii, ale... ale to juz w moim wontku jesli cie wogole zainteresuje... wiem ze dasz rade tak poprostu, masz po co - jak nie dla siebie tak dla swojej dziewczyny... chociaz ujme to raczej inaczej... nie rob tego dla niej bo to nigdy nie wyjdzie... zrob to dla siebie, ale dzieki niej... aaa i jak ci sie uda, nie wracaj do tego wiecej, bo potem bedzie ciezej...
alex... twoj umysl polubil ten wozek... tak samo jak moj czy zyskiego... zajebisty jest ten rooler coster nie?? ale czesto sie lubi wykolejac... ale najgorszym problemem takich osob jak my, jest to ze i tak po kazdym wykolejeniu, predzej czy puzniej, wsiadamy spowrotem do tego samego wozka i cisniemy dalej, mocno spieci pasami, z wylizanymi ranami i zapominamy o tym ze juz tyle razy poszlismy w pizdu po bandzie az w koncu znow sie cos pojebie, zbyt łapczywie wezmiemy zakret i znow pizda na dach... i znow lizemy rany i znow jedziemy... liczac na to ze kiedys dojedziemy do konca tej wycieczki... ale chuja ta kolejka gorska nie ma konca!!!!!!!!!! wiec do jasnej cholery wezmy sie w koncu w garsc, albo za pysk- jak kto woli i przestanmy cpac bo to do niczego dobrego nie prowadzi ja juz mam serdecznie dosc... aktualnie tydzien bez bucha i licze na to ze juz tak zostanie... ale czuje ze niedlugo znow niestety wylize rany, zapomne o ostatnim wypadku i znow wsiade do swojego wozka... KURWA czemu to musi byc takie trudne?
hihih :D
podoba mi się twoj obrazowy opis tego stanu ducha :):)
Tak. Lubie ten wózek, ale chyba już coraz mniej. Albo się starzeję, albo ćpanie zaczeło ukazywać swoje negatywy...
Brzydze się sobą czasami, gdy spojrze w tył. Z tego powodu nie mogę juz palić...
Ciekawe, czy kiedyś pomyślę, że "oto mój duch znów jest spokojny. witaj ponownie Mary..".
To chyba takie typowe, prawda ? Eh.
Ale chyba jakiś progress u mnie jest.
A mianowicie - NIGDY WCZEŚNIEJ NIE CZUŁAM SIĘ TAK DOBRZE, GDY BYŁAM TRZEŹWA :)
Spodziewam się sporego ciśnienia w okolicach piątku, ale troche mnie straumiła ta ostatnia faza. Hihi, ciekawe jak długo będę i niej pamiętać ;]
Z jaraczy zostały mi 3 osoby, z którymi mam bliski kontakt, ale wszystkie wiedzą, że mi się coś zlego uroiło i obiecały wspierać moją abstynencję :)
tromff, znam tylko jeden SKUTECZNY sposób na ZAPOMNIENIE o jaraniu.
- jest nim pasja. tzw, pozytywne uzależnienie ;P
Moja pasją są konie, niestety z braku laku i innych powodów jestem od nich odcięta.
Trzyma mnie myśl, że jeszcze 3m-ce i pojadę w nieznane na 4m-ce, do jakiejś stajni :)
Konie kocham bardziej niż cokolwiek innego. Prawdopodobnie bardziej niż jakiegokolwiek faceta (trochę chore, wiem ;) ) ale co najważniejsze - kocham konie nieporównywalnie bardziej niż narkotyki. Myśl, ze może niebawem stanę się posiadaczką własnego konia (jeszcze tylko trochę pracy w wakacje..) daje mi siłę :)
Witam Alex :) hejoszka wszystkim! u mnie wielkimi krokami zbliża się rocznica dwóch miesięcy nie palenia. Może faktycznie te dwa lata to jednak krótki okres by uzależnić się na maksa, jednak w moim przypadku to uzależnienei było odczuwalne i bardzo mi przeszkadzało. Ogólnie radze sobie całkiem dobrze. Duża zasługa tkwi w tym, że do mojej walki z marysią zaangażowałem się niesamowicie! Obmyśliłem plan i zaatakowałem moje słabe ja moim MOCNYM ja. Czyli znalazłem swoje mocne strony które postanowilem rozwijać. Szukałem aktywności życiowych które przez jaranie zaniedbałem i tak oto zacząłem się codziennie ruszać. Codziennie 8 km dziennie spacerku/biegu, rower, pompki, brzuszki itp. Po kilku miesiącach po raz pierwszy wziąłem gitarę do ręki i gram namiętnie conamniej 2 godziny dziennie. Jak moje wrażenia muzyczne nie są zaspokojone gitarę wtedy zasiadam do komputera i sklejam hiphopowe bity dla mojego serdecznego kolegi nagrywającego rapowe kawałki. Dzień zaczynam od wypicia kilku zalań Yerby Mate (polecam!!!), która naturalnie pobudza mnie do życia i nastawia pozytywnie, a kończe popijając melisę która mnie naturalnie uspokaja. Moje zubożenie intelektualnie staram się ratować czytaniem książek. Generalnie staram się cały czas coś robić by nie myśleć, by się nie nudzić. Pozatym muzykę reggae którą namiętnie słuchałem w stanie lotu zamieniłem na funk, soul i jazz. Towarzystwo lekko prześwietliłem. Ostrych jaraczy nie widziałem odkąd przestałem palić, moim dobrych znajomych palaczy widuje często i nawet rozmawiam z nimi o moich przemyśleniach dotyczących palenia. Oni szanują moje słowa, ja szanuje ich. Czuje się wolnym człowiekiem. Zacząłem kochać życie i jeszcze troche a rozpoczne szukanie pracy :) jedynym moim problemem jest to że czasem nalatują mnie jakieś dziwne lęki itp. Czasem wydaje mi się że jestem obciążeniem dla rodziny, obciążeniem dla świata. Strasznie mnie to martwi ale jestem dobrej myśli. Dzięki za słowa wsparcia, nie wygrałem jeszcze wojny ale w małej bitewce przechyliłem szalę na moją korzyść. A u Ciebie Alex jak tam? trzymam kciukaczejakbyco ! :)
Siemaszka Marcinie! I jak tam u Ciebie, pozytywnośc i działania nadal skuteczne są? Widze troche siebie w Twojej historii i życiu, tylko troche bardziej sobie pogmatwałem w miłości... Ale mam świadomość, że zjebałem i dałem dupska jako Narzeczony, wiec motywacja do naprawy jest... 5 dzień nie pale i ochoty brak. Nawet deprecha nie dokucza tak strasznie, ale czuje, że jest...:/ Czekam, aż w końcu wyjrzy słońce...
Eh, u mnie masakra. Po 7miesiacah abstynencji wpadlam w korek. Od 2 tyg zjarana jestem.. opisalam to dokladnie w temacie "rzucas dzis czy "jutro"... jest mi zle.
ale przynajmniej od rana do wieczaora jestem trzezwa, wiec przeblyski motywacji, wiary i nadziei wracają..
mialam zostac w tych Niemczech jeszcze conajmniej rok. Stało się inaczej, moje wybuchy negatywnych emocji sprawily ze musialam opuscic tę stajnię i wrocic do domu. straszna deprecha. powoli z niej wychodze, czytuje forum od tygodnia... bedzie dobze, juz raz sie udalo :)
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach