Byłam z M. 3 lata, 2,5 roku mieszkaliśmy razem. W nikim nie zakochałam sie tak mocno jak w nim. Oboje byliśmy parą odszczepieńców, lubiliśmy imprezować. Raz na jakiś czas (2-4miesiący) zarzucić sobie coś mocniejszego (głównie psychodeliki jak LSD, grzyby, ale też czasem inne narkotyki). Ja zaczełam brać jak miałam 16 lat, najpierw MJ, później inne substancje - ale zawsze miałam do tego jakiś dystans. Potrafiłam nic nie brać 1,5 roku, albo zdarzało się co tydzień, dwa. Nie miałam ciągów, były to pojedyncze sytuacje. U M. z tego co wiem to sytuacja wyglądała podobnie.
Jak to para mieliśmy swoje spiny oczywiście, ale potrafiliśmy sie dogadać zawsze. Czułam z nim niezwykłą więź psychiczną. Kiedy byłam zdenerwowana lub sie czegoś bałam wystarczyło że mnie przytulił, a wszystkie problemy odchodziły gdzieś na bok... Planowaliśmy wspólną przyszłość, rodzinę, dzieci...
Wszystko zmieniło się od przełomu sierpnia-września, kiedy na imprezie poznaliśmy chłopaka i dziewczyne. Zakumplowaliśmy się, zaczeliśmy imprezować. Okazało sie że nasi nowi przyjaciele bardzo lubią różne dziwne substancje, co za tym idzie - zaczeliśmy brać częściej niż wcześniej. Najpierw ja to robiłam częściej - ze wzgledu że miałam wolne od uczelni, a M. pracował. Ale jak spotykałam się z naszymi znajomymi to wyglądało to tak - że wciągneliśmy raz, poimprezowaliśmy i do domu. Ale kiedy M. zaczął z nimi imprezować przerodziło się to w 2-3 dniowe ciągi - puki nie poszedł do pracy. Nie podobało mi się to, bo zaczełam zauważać, że zarówno mojemu ukochanemu, jak i naszym nowym znajomym brakuje umiaru. Myślałam, że to tylko chwilowe, ale sytuacja zaczeła sie pogarszać do tego stopnia, że M. imprezował z nimi, później na zwale szedł do pracy, wracał z niej i wyżywał sie na mnie psychicznie... Wyzywał mnie i czepiał sie zbyle powodu. Nie podobało mi się to bardzo, były o to awantury. Miałam tego dosyć i widziałam problem w dragach, bo wiedziałam jak ja reaguje po takich sytuacjach - jestem przemęczona, rozdrażniona.
Parę razy po takich ciągach mój ukochany wręcz mi płakał, że on nie chce tego już robić, że ma tego dosyć. Że chce to rzucić i żyć ze mną normalnie... Mijał tydzień i znów. Były częste kłótnie, przepraszanie się. I Kiedy już w sumie się dogadaliśmy i przestaliśmy się kłócić o to wszystko, przestałam sie denerwować, M. też spasował z braniem - zerwał ze mną. Dokładnie 2 grudnia. Od tamtego czasu do naszej wyprowadzki 23 grudnia - sytuacja zmieniała się co dnia: M. Raz mówił, że mnie nie kocha i ze mam sie wynosić z jego życia, po czym mówił mi, że to nei jest tak, że mnie kocha dalej, ale kłociliśmy się, po czym następnego dnia mówi że nie może na mnie patrzeć, po czym mi płacze że ze mną miał wspaniałe życie, a teraz ma burdel, po czym gada mi ze mnie nie kochał nigdy i mu sie znudziłam.... i tak w kółko.
Od zerwania M. ćpa praktycznie co drugi dzień - głównie mefedron, 5mabp(działa jak ecstasy) i metoksetamine (dysocjant - działanie podobne do ketaminy i acodinu). Kiedyś powiedział mi, że robi to po to żeby o mnie nie myśleć, ile jest w tym prawdy to nie wiem.
Strasznie jest mi źle i przykro ze tak wyszło. Sama nabrałam do tego obrzydzenia. Kocham go bardzo i się martwie. Dręczy mnie to co sie dzieje cały czas, nie potrafię się odciąć, chodź wiem że nie mogę mu pomóc teraz.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach