Mam 33 lat i z przerwami używam marihuany przez ponad połowę życia. Zacząłem palić w pierwszej klasie szkoły średniej. W tamtym okresie zdarzało mi się to sporadycznie. Podobnie było w okresie studiów. Bywało, że nie paliłem nawet przez 3 m-ce. Na czwartym roku zbliżyłem się do pewnej grupy ludzi, która ten "sport" uprawiała regularnie, co najmniej raz w tygodniu. Wtedy to się zaczęło - mamy kontakt do dzisiejszego dnia, choć w niektórych przypadkach zdaję sobie sprawę z "toksyczności" tych relacji. Razem paliliśmy, piliśmy alkohol, próbowaliśmy grzybów, kwasów oraz innych specyfików (szałwia, legalny substytuty MJ). Zacząłem dostrzegać, że pod tym kątem dobieram znajomych, że w zasadzie nie mam "fajnych" relacji z osobami, które tego nie robią.
Trzy razy podejmowałem większe próby wyjścia z nałogu przy wsparciu terapeuty. Pierwszy raz, trzymałem abstynencję przez pół roku, później - znacznie krócej. Ostatnio, wskutek problemów osobistych (śmierć przyjaciela, brak samoakceptacji, ogólna nerwowość) do MJ doszły poważne ilości alkoholu. Kiedy już kupię sztukę lub dwie, przez kilka dni pod rząd zaczynam dzień od bata, a kończę - na poważnej alkoholowej bani. Raz pod wpływem MJ i sporej ilości piwa (ok. 7-8) jeździłem na rowerze, parę razy się przewróciłem, pokaleczyłem sobie twarz. Nie wiem, co by było, gdybym nie spotkał znajomego, który "odholował" mnie do domu.
Nie palę zbyt często (praca, małe dziecko), ale z reguły robię to "ciągami", podczas których zupełnie tracę nad sobą kontrolę. Dziesięć lat temu miałem poważne problemy neurologiczne i przez kilka kolejnych lat przyjmowałem leki uspokajające (Pramolan, Tranxene itd.). Lekarka powiedziała kiedyś, że neurologicznie jestem predysponowany do wszelkiego rodzaju nałogów... Coś mam nie tak z mózgiem, a brak koncentracji i dziury w pamięci to mój "chleb powszedni"...
Aktualnie moje małżeństwo weszło w fazę poważnego kryzysu, boję się, że zakończy się rozwodem, a moje (i nie tylko) dotychczasowe życie legnie w gruzach.
W piątek jestem umówiony na spotkanie w poradni, wybieram się także do neurologa.
Proszę Was o wsparcie. Czy gdzieś w okolicach Katowic jakaś grupa Anonimowych Narkomanów? Co robić?
Nie palę od kilku dni, ale w zasadzie utrzymanie nawet kilkutygodniowej abstynencji nie stanowi dla mnie problemu. Nie potrafię jednak wytrzymać dłuższej przerwy. Po każdym doświadczeniu z używkami zakładam np., że daję sobie spokój na 2-3 tygodnie. Kiedy ten okres mija, pojawia się chęć zapalenia, której nie potrafię się oprzeć.
Z reguły umawiam się wtedy ze znajomymi, wychodzę z domu, zdarzało mi się w ogóle wyłączać telefon, żeby nie odbierać wiadomości od zaniepokojonej żony. Zapominam wtedy o wszystkim i chcę się "załatwić". Robię potworne głupstwa, o których post factum wiem, że mogłyby mnie doprowadzić na samo dno (rozwód, więzienie itd.).
Jak mogę uniknąć takiej sytuacji? Terapeuta mówił mi, że powinienem włączać sygnał ostrzegawczy i tak organizować czas, żebym nie uległ pokusie. No cóż, ja niemal zawsze (poza tymi kilkumiesięcznymi okresami trzeźwości) "przechodziłem" w takich okolicznościach "na czerwonym".
Jak, w końcu, mógłbym się wyciszyć? Móc chłodno przeanalizować sprawę i właściwie ją ocenić? Co radzicie?
wczoraj zakończyłem sześciotygodniową terapię na oddziale szpitala psychiatrycznego. W zasadzie był to oddział leczenia z uzależnienia od alkoholu, ale mój przypadek zdiagnozowano jako uzależnienie krzyżowe, więc byłem jak najbardziej na swoim miejscu. Od czasu mojego ostatniego wpisu miałem kilka poważnych ciągów alkoholowo-narkotycznych. Nie wiedziałem, kiedy przestać: potrafiłem balować 5, 6 dni pod rząd. Na oczach zaczęła mi się rozpadać rodzina, w pracy coraz bardziej kombinowałem, żeby się nikt nie dowiedział, że mam problem. Wydałem kupę forsy, coraz bardziej zbliżałem się do tzw. "dna". Alkohol, łączony z paleniem, stał się przyczyną moich wielu udręk. Depresja, lęki, a nawet omamy - po zaprzestaniu kilkudniowych intoksykacji były moim chlebem codziennym.
Teraz czuję się znacznie lepiej. Poznałem ciekawych ludzi, okazało się, że potrafię śmiać się i smucić bez używek. Wiem, że bardzo wiele jeszcze przede mną, ale jak na razie jestem dobrej myśli -zapisałem się na pogłębioną terapię, mam zamiar chodzić do Klubu Abstynenta.
W trakcie terapii doszedłem do wniosku, że głód marihuany przypomina alkoholowy. Objawy są identyczne, w podobny sposób można sobie poradzić w obu przypadkach. Sport, praca, hobby, jedzenie (jakkolwiek naiwnie to brzmi) to naprawdę skuteczne metody. Głód trzeba przeczekać, zająć się czymś, nie ulegać "ciśnieniu".
Pozdrawiam!
W dzieciństwie poważnie zachorowałem na zapalenie opon mózgowych. Mówili, że wyleczono mnie, jednak coś się od tamtej pory zmieniło i choć całe życie byłem aktywny, świadomy i nie miałem żadnych konkretnych odpałów, to w wieku 19-20 lat miałem atak epilepsji i neurolog mi ją stwierdził po uprzednim badaniu. odstawilem alkohol i przerzucilem sie na mj. bylo zdecydowanie lepiej przez kilkuletni okres czasu z czasem jednak palilem wiecej i zaczalem do tego dodawac alkohol(tez przez problemy rodzinne, osobiste - spisywanie na straty co nie bylo ani moim wyborem ani moją winą i tu jest najczesciej paradoks i znieczulica), zaczalem sie zle czuc. uznalem ze rzucam, od tego momentu zaczelo sie moje piekielko, dzisiaj juz prawie zniknelo(po roku czasu), jednak są dni ze nadal czuje sie źle, a palilem jedyni 5, moze 6 lat. takze, na krotką mete pomagalo, pozniej tylko pogorszylo moj stan. zycze powodzenia i przede wszystkim dobrych relacji rodzinnych, bo z reguly o to się najczesciej rozchodzi.. niestety.. zycze wytrwalosci, dodam tylko ze teraz jest juz normalniej czyli czuje efekty, mimo ze nadal mam sporo bałaganu, ale mozna z tym jakos zyc.
najdziwniejsze wnioski po tym wszystkim - czuję, że nic nie mam już na sumieniu i świadomość, że nikt nie ma prawa mi już czegokolwiek zarzucać, tym bardziej, że do dzisiaj spotykam ludzi, którzy chcą abym im coś załatwił albo zachęcają na bucha. jakoś tak czuję jakby był w tym jakiś sens i to daje mi pewność siebie, którą utraciłem na lata, maskując to przed wszystkimi. sam się dziwię, że tak w istocie jest. pozdrawiam serdecznie.
Dzięki! Polecam Ci jakąś grupę wsparcia w realu, choć myślę, że to forum doskonale spełnia swoją funkcję. Co do znajomych, z którymi paliłem, też nadal ich spotykam. Trudno się na siebie nie natknąć na tak małym osiedlu, na którym mieszkam. W sumie, dzielę ich na dwie kategorie. Jedni to tylko kolesie od jointa i alko. Tym tylko mówię "cześć" i biorę nogi za pas. Drudzy to moi serdeczni znajomi od czasów liceum. Oni wiedzą o moim problemie, nie proponują mi, nie używają w mojej obecności. Co więcej, w dalszej perspektywie mam zamiar odwiedzać ich z dzieckiem i żoną (mamy pociechy w podobnym wieku) i wspólnie uprawiać sport.
Trzymaj się!
Pozdrawiam
Wpadłem tu tylko na chwilę, żeby się pochwalić, że 28 maja minęły cztery miesiące, odkąd jestem czysty. Psychicznie nic mi nie dolega, z koncentracją dużo lepiej, poprawiły się też moje relacje rodzinne. Czasami tylko odczuwam dojmującą nudę i wtedy zaczynam myśleć, że fajnie byłoby iść coś skręcić, wypić piwo itd. Od razu jednak przypominam sobie, jak pod koniec było mi źle i te wspomnienia przeważają szalę na korzyść pozostania w domu i abstynencji. Myślę, że warto na samym początku "trzeźwienia" opisać najbardziej przykre fakty związane z daną używką i wracać do tych notatek w momentach, kiedy odczuwa się "ciśnienie".
Pozdro dla wszystkich trzeźwiejących palaczy!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach