Nie wiem od czego zacząć, tyle myśli kłębi mi się w głowie, a więc zacznę od przedstawienia pokrótce swojej historii...
Mam 30lat i jestem nałogowym palaczem marihuany. Pierwszy raz zapaliłem gdy miałem 15lat, także przepaliłem już połowę swojego życia. Na początku zrobiłem to z czystej ciekawości, chęci eksperymentowania i doświadczenia odmiennych stanów świadomości. W niedługim czasie paliłem codziennie wieczorami, okazjonalnie próbowałem również innych substancji psychoaktywnych.
Ale tak naprawdę "rozkręciłem" się na studiach - wtedy paliłem już codziennie od rana do wieczora, dodatkowo uzależniłem się od amfetaminy i extasy. Amfę wciągałem codziennie przez około 2 lata, tabletki zażywałem 2-3 razy w tygodniu. To wszystko doprowadziło mnie do ciężkich stanów depresyjnych, myśli o odebraniu sobie życia, a wisienką na torcie była wpadka i wyrok za posiadanie amfy.
Wtedy zgłosiłem się do monaru i opowiedziałem o paleniu (przy tym jedynie wspominając że czasami zdarzało mi się zażyć mocniejsze substancje - wierzyłem że mechanizm uzależnienia jest ten sam niezależnie od rodzaju przyjmowanego środka, a wstydziłem się przyznać aż do takiej słabości - wiem, wiem to głupie) - ale po paru tygodniach zdarzyło mi się raz zapalić, potem kolejny i tak zarzuciłem spotkania.
Nie pamiętam już w tej chwili kiedy dokładnie to było ale w końcu odstawiłem chemię (w tej chwili nie tknąłem amfy już od około 4 lat, a extasy jeszcze dłużej i przyznaję, że w ogóle mnie ten syf nie ciągnie) zostając "jedynie" przy paleniu. Myślę że zadziałała tu większa ilość nieprzyjemnych odczuć po zażyciu chemii niż tych pozytywnych dla których ulegałem tym środkom.
I tu uwidacznia się problem marihuany w moim przypadku - nie chciałem i nie dostrzegałem negatywów wynikających z palenia, postanowiłem skończyć studia, znaleźć w miarę dobrą pracę, po prostu chciałem udowodnić sobie i innym że można "żyć normalnie, wciąż przy tym jarając". I te dwa cele faktycznie udało mi się osiągnąć ale co z tego...
W tej chwili jestem emocjonalnym wrakiem, rozchwianym do granic możliwości, w ciągu jednej chwili potrafię odczuwać wielką radość, by po minucie przejść w głębokiego doła albo niekontrolowany wybuch złości. Ostatnio próbowałem ograniczyć palenie, między innymi aby udowodnić swojej dziewczynie że nie mam z tym problemu ale oczywiście wytrzymałem parę dni i wróciłem do codziennego palenia (nie paliłem tylko gdy spotykaliśmy się). Zresztą wszystkie próby rzucenia jarania przez te lata były...niepoważne, z myślą o tym że i tak w końcu zapalę...
Powiedziałem sobie dość! Doszedłem do wniosku, że jeśli nic nie zrobię to taki stan rzeczy będzie trwał wiecznie - depresja, doły, zaniżona samoocena, wieczny brak kasy i coraz większe długi, stany lękowe, unikanie kontaktów z ludźmi, oszukiwanie siebie i najbliższych i długo by jeszcze wymieniać - a wszystko po to aby sobie przypalić..żałosne, nieprawdaż?
Postanowiłem skończyć z paleniem raz na zawsze, albo całkiem albo nigdy!
W tej chwili nie palę od środy, a więc od 5 dni. To początek drogi ale mam świadomość, że do tej pory tak naprawdę nigdy na nią nie wkroczyłem...
Wyrzuciłem wszystko co miałem - palenie, fify, bletki i pojemniki w których przetrzymywałem to gówno. Wykasowałem też numery wszystkich dilerów z telefonu.
Jutro zadzwonię aby umówić się na pierwszą wizytę z terapeutą.
Mam poczucie wielkiej mocy i szansy na odzyskanie normalnego życia i całkowite zaprzestanie palenia! Przyznaję też, że najbardziej obawiam się chwil słabości, a doskonale sobie zdaje sprawę że one nadejdą - jak się na nie przygotować, jakich argumentów użyć, jak wtedy zwyciężyć?
Przepraszam, że aż tak się rozpisałem ale krócej nie potrafiłbym:) Postaram się relacjonować tu swoje postępy co jakiś czas.
Witaj Roland,gratuluje podjęcia dobrej decyzji :) Masz bardzo dobre nastawienie do walki z nałogiem i widać zrozumiałeś jakie mechanizmy cechują to uzależnienie.Ja może nie paliłem aż tak długo jak Ty ale miałem podobne odczucia 4 miesiące temu jak kończyłem smażyć.
Polecam Ci jakiś ośrodek terapii uzależnień.Ja nie uczęszczam ze względu na brak takiej możliwości ze względu na godz pracy a bardzo bym chciał.
Jak się pewnie domyślam teraz jesteś rozdrażniony i z samopoczuciem kiepsko...Musisz być cierpliwy,po miesiącu powinieneś poczuć się lepiej bo w takim okresie następuje stabilizacja (thc uwalnia się).
Na chwile słabości polecam spokój i zajęcie się czymś konkretnie,nie polecam nudy i za dużo myślenia o paleniu i jak to będzie bez itp.Pomyśl o sporcie dla rozluźnienia,teraz już pogoda zaczyna być sprzyjająca.Ja akurat dość ciężko miałem z okresem abstynencyjnym.Bezsenność męczyła mnie z 1,5-2 msc,rozdrażnienie,lęki,duszności,arytmia serca.Nie leczyłem się psychiatrycznie i raczej nie polecam z opinii innych którzy to robili.
W zasadzie na początku dużo w domu siedziałem czytając to forum i nie tylko ale i rozmawiając z osobami które mnie rozumiały i starały się pomóc.Serio źle ze mną było i nie miałem ochoty zbytnio na nic :) Towarzystwo palaczy omijaj szerokim łukiem,unikaj alkoholu.
Pozdrawiam i życzę wytrwałości
Dziękuję Wam za słowa otuchy i wsparcie mentalne:)
Do końca nie wiem jak to się stało, nadszedł dzień w którym wynurzyłem się z bagna, zaciągnąłem się czystym powietrzem, przetarłem oczy z zielonej mazi i ujrzałem w czym tkwię...
Do tej pory robiłem to setki razy ale tak naprawdę nigdy nie brałem na poważnie chęci rzucenia nałogu, zawsze zostawiałem sobie światło, że jeszcze kiedyś zapalę albo że to ograniczę, a tak się po prostu nie da! Do tego wmawiałem sobie że zielone bagno jest czymś pięknym, ulegałem iluzji jaką powoduje marihuana, do tego stopnia że utwierdziłem się w przekonaniu iż nigdy nie przestanę palić, że tak mi zostało zapisane i że nawet na łożu śmierci będę chciał spalić tego ostatniego blanta...totalna paranoja!
Wiem że tak czy inaczej ten dzień nadszedłby, prędzej czy później ale nadszedłby, szkoda tylko że tak późno...
Moje nastawienie nie zmalało ani się nie zmieniło, z każdym dniem czuje się silniejszy i szczęśliwszy, a z drugiej strony staram się być ostrożny i nie ufać sobie do końca - wszak uzależnionym jest się do końca życia.
Fakt, huśtawki nastrojów potrafią być dokuczliwe ale nikt nie powiedział że będzie łatwo. Do tego te sny..albo kręcące się wokół jarania albo jakieś koszmary - mam wrażenie, że ta stęskniona za narkotykiem strona mojej duszy widząc, że nie ma szans w ciągu dnia, stara się mnie podstępnie złamać w nocy i maksymalnie zdołować... Ale ogólnie nie jest źle, może dlatego, że na co dzień pracuję, a po pracy zwykle widuję się z moją ukochaną, która wspiera mnie jak może:)
Każdy dzień jest kolejnym krokiem ku wolności. Choć obaw i pytań jest wiele - pracuję i będę pracował nad sobą.
PS
Nawiązując do mojego pierwszego postu - za tydzień w piątek umówiony jestem z terapeutą.
Często spotykam się z opiniami aby uważać na alkohol - lubię sobie wypić od czasu do czasu piwko ale nigdy nie miałem specjalnych ciągotek i natrętnych myśli żeby pić. Jedyne zagrożenie upatrywałbym w piciu w towarzystwie palących zioło ale od takiego towarzystwa się odciąłem.
U mnie było podobnie, rzucałem tysiące razy i jak powiedziałem żonie że to jest mój ostatni joint ona zaśmiała się i powiedziała że z tych ostatnich moglibyśmy wytapetować ścianę w salonie... nie wiem czym ten dzień różnił się od poprzednich ale naprawdę postanowiłem rzucić, uwierzyłem wreszcie że nie da się kontrolować nałogu. Postanowiłem umówić się z psychologiem, specjalistą od uzależnień i to był strzał w 10tkę. Mam za sobą 10 miesięcy na trzeźwo i jestem naprawdę szczęśliwy, życie wróciło na swoje tory choć przyznam że nie było łatwo. Na początku odciąłem się od palących znajomych i to bardzo pomogło, po jakimś czasie "znajomi" sami się wykruszyli a Ci prawdziwi którzy sobie popalają nigdy nie proponują a wręcz starają się w moim towarzystwie nie palić. Udało mi się nawet kilka osób przeciągnąć na swoją stronę. Co do alkoholu to osobiście nigdy nie byłem takim fanem jak MJ jednak od czasu do czasu mi się zdarzało wypić i czasami nie mało. Bałem się że stanie się on środkiem zastępczym jednak jak dotąd tak się nie stało, podczas wizyt na wschodzie zdarza mi się wypić, na imprezach raczej nie odmawiam, ale to tyle. Można powiedzieć nawet że piję rzadziej niż jak paliłem bo wtedy spotkania ze znajomymi były częściej i łatwiej było o "impreze". Nie przeszkadza mi towarzystwo osób palących i nikogo nie namawiam na siłę, mi dobrze na trzeźwo i tyle wystarczy. Życzę powodzenia i trzymam kciuki
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach