Po długich namysłach i wypowiedziach pod postami innych ludzi postanowiłem napisać swój, ponieważ nie planuję się z tym forum na razie rozstawać.
Mój problem nie leży tylko i wyłącznie w marihuanie, może to tylko kwestia nastawienia do Niej i ciągłego usprawiedliwiania. Chodzi mi o mnie jako o faceta, którym powinienem być.
Mam na imię Szymon, 23 lata. Swoją przygodę z MJ rozpocząłem w sumie już w gimnazjum, natomiast miałem przerwę ok. 2 lat w liceum. Rekolekcje przed Bierzmowaniem..oaza...BÓG. Poznałem wtedy wspaniałą dziewczynę, dwa lata starszą ode mnie. Po roku czasu z Nią zerwałem ze względu na problem który siedział we mnie przez cały czas. Pytania typu "Czy ją Kocham?, czy Jej nie krzywdzę?" nie dawały mi spokoju. Stwierdziłem również, że jestem jeszcze młody i nie czas na poważny związek. Jak wspomniałem nie chodzi tylko MJ. Ze sobą mam problemy od bardzo dawna. Brak akceptacji, znalezienia swojego miejsca, pasji itd. Nie mogłem znaleźć swojego towarzystwa. Mam Tate alkoholika, który aktualnie "nie pije". Nie mogę narzekać ponieważ na prawdę w rodzinie jest całkiem okey. Rodzice wspólnie jeżdzą na rekolekcję i się bardzo kochają. Mama jest twardą sztuką po prostu. Wróćmy do historii. Palić zacząłem po rozstaniu. Na początku co jakiś czas, później stało się to rutyną i stylem życia. Mówiłem "Trawki nikt mi nie zabierze, trawa będzie ze mną do końca życia, jest lepsza niż wszystko inne, lepsza od alkoholu, pomaga itd." Trwało to przez 5 lat. Nie palę od jakiegoś miesiąca, w sumie już nie liczę. Bad tripów, miałem trochę w swoim życiu, ale przyszedł czas, że nauczyłem sobie z nimi radzić. Praktycznie przez ok. 2 lata paliłem dzień w dzień. Każda głupia czynność bez fazy nie miała sensu. Liceum udało mi się skończyć, jestem dośc bystry, a więc bez nauki skończyłem liceum i zdałem dość dobrze maturę. Studiowałem tylko pół roku, po pierwszej sesji na której miałem zaliczonych 12/14 przedmiotów. Stwierdziłem, że nie ma to sensu, jeżeli tak mi to idzie pomimo tego, że się w ogóe nie uczę. Było to dziennikarstwo więc nie wierzyłem też w przyszłość związaną z TV. (bez pleców w popularnych stacjach nie ma możliwości) Po czym stwierdziłem, że to nie dla mnie i wyjechałem za granicę. Wróciłem do polski w zeszłym roku i od tamtej pory pracuję i mieszkam cały czas paląc. Poznałem dziewczynę, która od razu mi się spodobała. Jesteśmy wciąż razem, na początku w ogóle nie akceptowała palenia papierosów i zioła, natomiast ja wciąż pwtarzałem, że to jest mojce i będę to robił. W końcu to zaakceptowała i praktycznie w tym samym czasie ja zdałem sobie sprawę, że powininem przestać. Zacząłem sobie coraz więcej wkręcać, aż upadłem tak nisko, że poszedłem do spowiedzi i wyspowiadałem się ze wszystkiego co było wcześniej. Ona jest z bardzo religijnej rodziny, a więc mam u boku kogoś kto ciągnie mnie w stronę Boga, a uważam, że to ejst bardzo ważne, pomimo wątpliwości. Nie palę od miesiąca i chce powiedzieć, że nie jest łatwo. Staram się zmierzyć z każdym problemem sam, w rzeczywistości a nie tak jak to robiłem za każdy razem. Problem...jont..."po problemie"...natomiast tych problemów się nawarstwiło. Mam problem ze sobą. Nie mogę podejmować decyzji. Nie wiem co jest dobre, a co złe. Nie radzę sobie w pracy i w związku, a przecież jestem facetem. Czyż nie do tego jesteśmy stworzeni? Mam problemy z emocjami. Wciąż usprawiedliwam MJ, aczkolwiek jak mi psychitara powiedział to nie do końca jej wina. Chociaż tego pewnie nigdy się nie dowiem. Z psychologami miałem doczynienia z ok. 5 razy. Ostatnio byłem już w takim dołku, ze postanowiłem pójść do psychiatry, który zaproponował mi psychoterapie. Moja dziewczyna się tego przestraszyła, ponieważ nie zdawała sobie sprawy co to jest (dalej nie do końca zdaje). Uważa, że Ona jest mi wstanie pomóc, że Bóg jest mi w stanie pomóc, a ja nie ptorafię tego wytłumaczyć. Byłem w sobotę u psychologa/psychoterapeutki i zaczynam od przyszłego tygodnia. Nie wiem co to zmieni, ale wiem, że chce się z Wami dzielić. Nie odczuwam jakiegoś głodu jeśli chodzi o trawę. Udało mi się nawet rzucić palenie i nie palę ok. 5 dni. Chce zrozumieć siebie. Chcę być facetem. Chociaż strasznie słabo w to wierzę. Nie mam swojego zdania, a przez obwininam innych do okoła.
Wczoraj dostałem ochrzan od dziewczyny, że nie można tak mówić. Bo w momencie gdy tak mówisz już przegrywasz.... i pomimo tego, że jest mi źle to gdzie tam głęboko wiem, że ma rację.
o co Chodzi?
Porozmawiajmy po prostu. Współuzależniona? Twój chłopak ma problemy? Masz jakiś swój post?
Dawno mnie nie tu nie było. Trochę będzie poetycko.
Jest 00:43 i siedzę i myślę.
Czysty od ponad 2 miesięcy. Wziąłem się za siebie. Za życie. Planuje prawie każdy dzień.
W pracy wychodzi mi coraz lepiej.
Co chcę Wam powiedzieć, że pewnego dnia powiedziałem sobie dość.
Napisałem na kartce, bodajże 07.06, że "NIE BIORĘ NARKOTYKÓW DO 01.07.2015r."
i co? UDAŁO SIĘ! Teraz kolejny plan od tamtej pory "NIE BIORĘ NARKOTYKÓW DO 01.10.2015
" i co? UDAJE SIĘ!!! Wszystko wisi w łazience na lustrze.
Czemu piszę? Bo mam problemy emocjonalne. Zastanawiam się nad pójściem na jakąś terapię. Muszę rozmawiać z kimś kto mnie zrozumie. Ktoś kto nie powie, że mam jakieś urojenia... a w sumie je mam. Nie wiem czy to przez trawkę, którą paliłem ok. 5 lat. Czy przez kilkanaście nosków. Przez coś to mam. Może ojciec alkoholik, który miewa się całkiem dobrze. Działa i rozwija firmę. NIE WIEM! Wciąż mam to pierdolone NIE WIEM.
W sumie myślałem o tym, żeby napisać tu po to, bo może ktoś z Was potrzebuje pomocy.
Nie pomogę w kwestii samopoczucia, emocji, psychologii....Mogę pomóc jak stworzyć plan i do Niego dążyć.
Jak zmienić to co było niemożliwe. CEL I KONSEKWENCJA! To nas może wybawić.
Jeżeli chcesz to coś napisz, jeżeli nie to ciesze się, że doczytałeś do tego momentu.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach