Zbliża się powoli drugi miesiąc abstynencji od palenia oraz ogólnej trzeźwości. Zdarzały się jakieś pojedyncze piwka, ale wyłącznie dla smaku do jakiegoś filmu. Czuję się jeszcze bardziej pewniej na tej drodze i wiem, że powrót do nałogu dla mnie nie ma już miejsca. Jestem świadom, że mogę wpaść w sytuację, w której zdarzy mi się zapalić. Może być to za pół roku, za rok. Ale wiem już, że nie warto wtedy dobijać się negatywnymi myślami czemu to zrobiłem, jestem zerem, ciężka praca na marne, bo stracę całą siłę na dalszą walkę i poddam się całkowicie wracając do nałogu. To będzie prawdziwa przegrana.
Aczkolwiek póki co nie spotykam się ze znajomymi, którzy biorą, więc nie daje sobie możliwości by to się prędko stało. Zresztą czuję lekkie obrzydzenie jak ktoś wspomina mi o paleniu. To chyba zasługa psychiki i całego negatywnego nastawienia do tego narkotyku.
Ale nie odchodząc bardziej od tematu, co zdarza mi się zawsze :D
Stany emocjonalne, deprejsa, niemoc i cała reszta tego dość klasycznego syfu, już nie dotykają mnie tak często jak to było w pierwszym miesiącu po odstawieniu. Stany emocjonalne unormowałem planując sobie dni. Wstaję rano i mam propozycje zajęć na ten dzień. Ostatnie dwa, trzy tygodnie były naprawdę świetne i pełne motywacji. Wypełnione po brzegi. Czułem się taki szczęśliwy, wolny, czułem, że mam życie w swoich rękach. Podejmowałem decyzje i realizowałem je, pomimo tego, że wymagały poświęcenia, pracy, angażu, determinacji. Wiedziałem, że jeśli chcę szybciej efektów po odstawieniu, tym bardziej muszę się przełamywać. Bardzo długo teraz było już w porządku. Miałem dobrą passę, udało mi się złożyć w pełni rower, już raz jeździłem, bo była ładna POGODA w niedzielę. Potem poszedłem z kolegą pobiegać. Nie biegałem z rok, a tu nagle strzeliłem 7km bez większych przeszkód. To pewnie dzięki systematyce w mojej kalistenice. Dzień super udany. Płakałem i śmiałem się jak jechałem na swoim rowerze, czekałem na niego tak długo, ale warto było. Moje szczęście na 26".
Zacząłem pracować nad samym sobą w dużym stopniu. Zmieniać charakter, wyrabiać cechy, które osłabły w dużym stopniu przez jaranie. Mianowicie determinacja, samodyscyplina itd. Jak nie miałem czasu na czytanie, tak teraz założyłem kartę w bibliotece i nadrabiam zaległości. Przyłożyłem się do rysunku, byłem bliski poddania się, ale zdałem sobie sprawę, że nie mogę tego zrobić, nie mogę się poddawać, bo to tak jakbym poddał się teraz z rzucaniem nałogu. Nigdy nie wolno się poddawać, walczyć trzeba do końca. Przepełniony motywacją wypełniałem swoje dni zajęciami, pogoda była śliczna, świeciło słońce, wszystko było super.
Aż do poniedziałku tego tygodnia. Ustaliłem, że będę chodził wcześnie spać i wstawał rano o 7:30, żeby więcej wszystkiego zdążyć robić. Po 10 już byłem po śniadaniu, po godzinnym treningu i nawet coś porobiłem w programie do 3D. Dni super.
Ale moja passa skończyła się razem z pogodą. Cała motywacja, cała determinacja i wszystko co wydawało mi się, że teraz będzie ze mną wiecznie, po prostu prysło, jak obudziłem się o 7:30 w poniedziałkowy poranek i za oknem widziałem tylko deszcz, grad, wichurę i szarość. Wszystko czego byśmy nie chcieli.
Powróciła niemoc, senność, obojętność, pustka, irytacja. Moje planowanie wieczorem jest rano gówno warte, bo nie potrafię się zebrać z motywacją, żeby dzień wypełnić tak jak sobie zaplanowałem. Czuję się jak w pierwszym miesiącu, nie wiem w co ręce włożyć, czekam na dawkę motywacji, której nie mam nawet z momentem obudzenia się. Osłabiła się jakość mojego snu, przez co mam wrażenie, że chodzę nie wyspany. Ciężko mi zasnąć wcześnie, jak to przychodziło mi banalnie przez kilka tygodni.
Stałem się uzależnioiny od słońca. Od pogody. Świeci słońce, to pobieram niezależnie energię od tej materii i mogę robić wszystko. Wstaję rano uśmiechnięty, kładę się spać rano spełniony czekając na nowy dzień. Super. Ale uzależnienie od słońca, to akurat coś normalnego, ludzie potrzebują słońca, żeby nie popaść w depresję, a ja czuję już jej oddech na moim karku, chce mi się NIE ROBIĆ NIC. Odpocząć od tak naprawdę niczego, bo przecież nawet się nie męcze. To ta fatalna niemoc, którą mój terapeuta nazwał nałogiem. Nie mam w ogóle sił do treningu, zaczynam ćwiczyć to czuję się jak początkujący, ledwo kończący serię. Przeceniający swoje możliwości. Apetyt podupada, ale trzymam dietę twardo, gotuję na cały tydzień, potem tylko odgrzewam, super ułatwienie przy diecie i samej oszczędności czasu. Bolą mnie wszystkie mięśnie (to akurat lubię, bo trening był udany, ale teraz to minus, bo przy gorszym nastroju wszystko jest złe) Chcę masażu, chcę wyprowadzić się do Miami na Florydzie, gdzie jest słońce cały rok. Blech :C No porażka totalna pod względem emocjonalnym.
Wiem, że mam obowiązki, że postawiłem sobie cele, ale czuję się dosłownie wypruty z energii. Wcześniej pogoda nie miała na mnie takiego wpływu, ale teraz to masakra.
Stąd założyłem ten wątek. Chcę sięgnąć do opinii różnych ludzi na temat ich zależności od pogody. Czy zauważacie większy opór, niemoc, kiedy pada, wieje, jest zimno i ponuro?
No i przede wszystkim.
Jak sobie radzicie, żeby mieć pogodę w dupie? Chodzi tu bardziej o psychiczne podejście, bo odpowiedź w stylu, "jak pada, to biorę parasol" odpada. Raz, że nienawidzę chodzić z parasolem, muszę mieć obie ręce wolne. Czasem tylko trzymam wodę, jak nie mam plecaka. A dwa, nie wyjdę z domu jak widzę taką pogodę. Psychika mówi, pierdol wszystko siedź w domu. Trzeba doceniać to co jest, piękno w brzydocie, nadawać sens każdemu dniu, tylko pytanie jak? Jak się za to zabrać, żeby oszukać własną psychikę? Żeby pomimo złej pogody, gdzieś podtrzymywać motywację? U mnie im więcej czynników po drodze tym gorzej. Żeby jechać do szkoły, muszę poczekać na pociąg, iść na ten pociąg, czekać na peronie, wsiąść w pociąg, jechać 30 minut, przejść się do szkoły. Plus minus godzina schodzi na całą tą wycieczkę. Co w takich dniach jak dziś jest dla mnie prawie nierealne, żeby się zebrać.
Kolejna kwestia, to fakt, że pomimo artystycznej duszy, jeśli tkwię w takiej niemocy i bezsensie spowodowanym przez pogodę, nie umiem nawet wczuć się w pracę, którą będę tworzył. Jest nieświadoma, na odwal się, często myślę o czymś innym i tylko gumuję co chwilę kreski stawiane w miejscu poprzedniej. Bezsens. Zero rozwoju, czuję stratę czasu i negatywne emocje. Dlatego wolę siedzieć w domu i zrobić coś na co siły mam, albo poczekać na nie, niż zmuszać się no i często przegrywać, co w efekcie podłamuje.
Gdzieś jednak głęboko w środku jest mała dawka motywacji, bo wczoraj zamiast jechać do szkoły na kilku godzinne studium postaci, to skończyłem w domu dwie prace do teczki. Powiedziałem sobie, "coś za coś". Ale sumienie i tak mi mówi, że nie tak powinienem postępować. Chociaż sumienie jest zupełnie niezależne od faktycznych możliwości jakie posiadam.
Chciałbym poradzić sobie z pogodą, akceptować ją taką jaka jest. Bo nie mam na nią wpływu. Myśleć tak, jak to robiłem biernie paląc. To był dla mnie duży plus. W mojej liście zysków i strat, był to jeden z ważniejszych zysków. Gdzieś miałem wyjebane i nie ważne czy padało, czy nie, jak się zapaliło miało się tą motywację ogólną. Szczególnie, jak paliłem rano, żeby zamienić sen na tryb zombie. Zresztą przed wkręceniem się w to gówno, potrafiłem jeździć na rowerze w deszczu bez przeszkód, cieszyłem się wręcz z tego. A teraz? Fuj. Niemoc, żal, dupa, cycki, siusiak.
Jak doceniać piękno w takiej brzydocie? Jak dobrze się za to zabrać? Już za bardzo mnie to męczy, a skoki emocjonalne kiepsko na mnie działają. Pojawiają się negatywne myśli, ja je karmię, tracę energię, zamykam błędne koło. To nie jest dobre.
Wizyta z terapeutą dopiero po świętach, więc zanim o tym z nim pogadam mogę cały okres świąt stracić w dużym stopniu, bo ten tydzień ma być już do końca tak fatalny. Walczę z tym leniem w środku. którego bronią jest niemoc. Ale bezskutecznie. Przynajmniej odbijam negatywne myśli i kombinuję co zrobić, żeby było lepiej.
Cześć, nie mamy wpływu na pogodę to fakt, nie wiem czy na Ciebie to zadziała mi daje to motywacje a dokładniej miałem iść pobiegać, patrzę przez okno nakurwia deszczem gradem wieje strasznie, w głowie setki wymówek..... nie nie nie.... mówię sobie: jutro będziesz żałował rzeczy których nie zrobiłeś dzisiaj... idę na stadion biegam grad nakurwia dalej, leje jeszcze bardziej, ludzie pochowani w domach a ja zapierdalam jak pojeb po czym po 30 minutach przestaje padać zaczyna świecić słońce... czuje się świetnie, ciężko to opisać co czuje może po prostu satysfakcję :)
Życie cały czas płynie jeżeli Ty nie nadasz mu kierunku sytuacje bądź inni zrobią to za Ciebie
Sport działa na mnie zawsze. Mogę iśc biegać w deszczu, łatwiej mi się za to zabrać, niż ubierać w kurtkę, brać teczkę pod pachę i cisnąć w deszczu na pociąg, żeby jechać do szkoły. Tutaj pojawia się ten problem.
Sam w sobie sport jest dla mnie czymś naprawdę super. Pomaga mi się rozładować zawsze. Często zamiast jechać wolałem potrenować, pobiegać, zmęczyć się fizycznie. To jednocześnie dla mnie taka ucieczka od tych negatywnych myśli. Po części mały pokaz dla psychiki, kto tu rządzi tym ciałem. A wtedy daję sobie naprawdę konkretny wycisk.
Tylko właśnie sytuacje zmienia lekko perspektywę, kiedy pada deszcz, nakurwia gradem, a ja muszę bezbronnie oddać się naturze. Nie mogę biec, uciekając przed myślami, skupiając się tylko na tym, żeby biec, oczyszczając myśli i umysł cały czas. Wtedy myślę o tym jaka beznadziejna jest pogoda, jak bardzo wolałbym biegać, niż stać bezradnie. Wiele razy stojąc już iczekając na pociąg, miałem ochotę pierdolić to i wrócić do domu, przebrać się i iść pobiegać. Ale moja kondycja, sport, nie pomoże mi w dostaniu się na ASP.
Czasem wydaje mi się, że to całe ASP to zwyczajnie nie jest to, co powinienem w życiu robić. Może mi to wychodzi, ale skoro nie potrafię bezmyślnie jechać i po prostu robić to z przyjemnością dla siebiem, bez względu na pogodę, czy inne negatywne czynniki, to widocznie, nie to jest mi pisane. Miałem już dużo zagwozdek, co w życiu robić. Wiele zaczynałem ale kończyły się dość szybko, lekko spłycone jaraniem już w okresie jak paliłem.
Ciągle tylko słyszę, że minąłem się z powołaniem odnośnie gotowania. Że powinienem być kucharzem. Fakt, kiedyś nawet chciałem. Ale jako dzieciak myślałem, o kasie, że bez niej nawet nie wyżyję, nie będę mógł utrzymać rodziny itd. Dopiero z czasem zrozumiałem, że to o szczęście chodzi, a nie o hajs.
Obecnie sam już nie wiem co mógłbym w swoim życiu robić. Od kiedy pamiętam ciągle tylko o tym myślę i do niczego nie dochodzę. Ten rysunek teraz to chciałem sobie udowodnić, że nie można rezygnować z postanowienia, żeby raz dopiąć tego co sobie postanowiłem. Ale skoro czasem czuję, że robię to wbrew sobie, to nie ma sensu.
Za to sport, gotowanie. Mogę to robić cały czas. Myślę nad trenerem personalnym. MNyślałem o dietetyce, ale nie mam już na nią szans, bo nie mam matury z rozszerzenia biologii. Zresztą, nie miałem być w Polsce już. Miałem studiować w Anglii, ale wszystkie plany się zjebały i wylądowałem na starych śmieciach, wracając do początku i do tych samych problemów, od których miałem ucieć, bo nie mam możliwości rozwiązania ich, gdyż nie należą do mnie, ale mnie dotyczą. Porażka.
Jestem człowiekiem wszechstronnym, ale z artystyczną duszą. Ciągnie mnie do wielu zajęć i zawodów, ale im dłużej nie czuję, że dany zawód jest dla mnie, tym ciągle nie mogę się czemuś w pełni oddać. Włożyć w to całe serce. A nie tylko odrobinę i to jeszcze na siłę. Skoro nie jesteśmy czegoś pewni, to jak mamy to pokochać?
Czas leci, czasem czuję jego presję, bo jednak otoczenie oczekuje ode mnie. Wręcz wymagają, że jestem dorosły to powinienem wiedzieć czego chcę. Ale w praktyce to tak nie działa zupełnie. Niektórzy od podstawówki podsycani pasją rodziców już wiedzą, że chcą być lekarzem. Ja nigdy nie byłem w nic popychany, więc chciałem się tylko bawić, czerpać przyjemność z życia. Nie interesowałem się problemami, bo wyrosłem na takie duże dziecko. Pomimo wartości jakie zdobyłem to i tak nie pasuje mi świat, w jakim jestem zmuszony żyć. Czuję tutaj takie narzucone prawa. Nikt nie pyta, czy Ci się to podoba czy nie. W zwyczaju mam odrzucanie zasad, które nie są według mnie dobre, albo nie dadzą mi szczęście, no i jest problem, bo chcę przeżyć życie w pełni. Obecnie to nawet boję się mieć kiedykolwiek rodzinę. Bo zwyczajnie nie chcę się bać o brak pieniędzy, że nie będę mógł im zapewnić wykształcenia, spokoju, bezpieczeństwa. Teraz wszystko to tylko hajs, albo zamartwianie się o jego braku. Ludzie, którzy nie mają rodzinnej firmy, którzy szukają czegoś więcej niż taki schematyczny świat, są w kurwę pogubieni, a ja niestety do nich należę.
Obecnie to tak odganiam te myśli, miałem okres w okolicach matury, kiedy myślałem bardzo intensywnie właśnie w taki sposób, że szukam czegoś więcej i jestem do czegoś więcej stworzony, ale ciągle nie mogę zgadnąć do czego i po co. A na tamte czasy już chciałem nawet nie zdawać matury, bo już wydawała mi się czymś głupim. Polski. Klucz pytań, który nawet nie sprawdza Twoje realnej wiedzy. Tylko umiejętność wstrzelenia się w zakres odpowiedzi jakie komisja sobie wymyśliła. Trafisz w klucz, zdasz maturę dobrze, nie trafisz w klucz, nie zdana, albo słabo. Idiotyzm.
Już matematyka prędzej sprawdza umiejętność logicznego myślenia. I sprawdza zakres wiedzy, jaką szkoła Ci przekazała. A ona powinna przekazać umiejętności na zdanie matury w 100%. Realia są zupełnie inne. Bo szkoły są inne.
No nic. Zapraszam do konwersacji, jeśli ktoś miałby ochotę.
Co do tematu samej pogody. Nie wiem wciąż, co mogłoby mi pomóc. Aczkolwiek zaczynam zapętlać się w tych myślach już, że to błąd idąc w stronę ASP.
Jak to wygląda z tym ASP egzamin będziesz mieć czy jak ?
Będąc kucharzem też można nieźle zarobić, jak dla mnie nie ma sensu robić czegoś na siłę, znaleźć coś co chce się robić można tylko metodą prób i błędów, szukać szukać aż w końcu się znajdzie, otwierać się na nowe wyzwania.
Co do systemu nauczania w Polsce to, od najmłodszych lat jesteśmy uczeni zbędnych rzeczy, które w życiu nie przydadzą się za bardzo, jak to w pewnej nucie jest "na chuj mi pierwiastki, kwanty i prawa fizyki, Polaku z taką wiedzą nie wyżywisz rodziny".
Pierwszy dzień, to ocena "teczki", czyli zbioru 20 prac w różnych technikach, które zrealizowałem w okresie mojego przygotowania. Tam też dochodzi fotografia, czy jakieś animacje, no kwestia kierunku też, to już teczka wygląda ciut inaczej.
Potem jeśli teczkę się pozytywnie zda, umożliwia to wzięcie udziału w reszcie egzaminów.
Mianowicie w drugim dniu egzaminy dotyczą rysunku i malarstwa. Tam już 4h na malarstwo martwej natury i 4h na rysunek postaci.
Kolejny dzień, trzeci. To w moim przypadku dzień na zdjęcia w studio. Dostaje się zadanie do zrobienia, a Twoim narzedziem jest aparat. Raz byłem na egzaminach, to było tak, że musieliśmy przekazać instrukcje modelkom, żeby odegrały różne sceny przedstawiające emocje, a my musieliśmy jak najlepiej je wyrazić kadrem.
Kolejny, czwarty dzień. To egzamin teoretyczny. Czyli kartki papieru, fragmenty tekstu i zilustrowanie myśli autora, albo jakiejś sentencji, czy np. stworzenie komiksu krótkiego, z historyjką.
No i piąty dzień. Podsumowanie tygodnia, Autoprezentacja z omówieniem własnych dokonań w dniach egzaminów. Taki ostatni moment na uratowanie się gadką. No i ostateczna ocena przychodzi już później.
Także tydzień stresu.
Tylko ja to mam podejście, że najlepsze lata, kiedy należało podejmować decyzje ja spieprzyłem na ćpanie. A teraz to tylko uważam, że za późno na wszystko. Żyjąc lekko pod presją, że chciałbym już się wynieść, usamodzielnić. Gdzieś inni też oczekują, że już dostanę się na jakieś studia, zacznę coś ze swoim życiem robić. Ciężka sprawa dla samej psychiki. Która mnie nie lubie ostatnio. Ale to takie wzloty i upadki. Konsekwencje trzeba ponieść. Tylko dochodzą obawy, że kolejny rok w dupę będzie, że już poddam się zupełnie. Gdzieś te negatywne spojrzenie na sprawę bierze górę.
Mam problemy sam od siebie wymagać. Jestem w stanie to podtrzymać jakiś czas, ale potem ginie i już znowu mam straszne problemy zrobić pierwszy krok, żeby wrócić do formy. Już liceum niestety miałem takie, gdzie niczego nie wymagano. Liceum prywatne, system jak na studiach. Zaliczasz materiał kiedy umiesz i chcesz. Masz sesję tygodniową. Więc teoretycznie już przestawałem się uczyć takiej samodyscypliny. Chociaż byłem z tych, co wolał szybko ogarnąć wszystko i mieć tydzień wolny, zamiast tygodnia zaliczeń (sesja) Udawało się co roku. Najwyżej zostawały jakieś poprawki do podciągnięcia oceny.
Ja właśnie całe życie otwierałem się na nowe wyzwania, było tego sporo, ale wszystko gdzieś w końcu gasło nie dając mi tej satysfakcji, której szukałem. Już w tym temacie jestem na tyle pogubiony, że we wszystkim widze bardziej pustkę. Nic mnie nie potrafi tak mocno przy sobie zatrzymać, pomimo tego, że naprawdę to lubię. Z fotografią jestem związany do dzisiaj, ale sprzęt drogi, więc przygoda skończyła się, bo nie mogłem rozwijać swoich zdolności nie inwestując w sprzęt.
Kucharz to gdzieś zgasł, sam nie wiem czemu, była taka nagonka na kasę, na to, żeby żyć, trzeba mieć. Eee, szkoda gadać.
Teraz to takie bagno. Nie jestem pewien niczego. Tylko właśnie na siłę dążę do czegoś, bo już po prostu chcę zmian. Na razie tkwię w zupełnie błędnym kole. Tylko zmuszam się, żeby coś zrealizować, byle tylko wyrwać się z miejsca w którym muszę mieszkać, usamodzielnić się finansowo. A moje podejście o tym, żeby być szczęśliwy wykonując jakiś zawód, już nawet przestało być istotne. Teraz to raczej taki obowiązek narzucony przez świat. Czuję się staro, a nie jestem dumny z niczego co dotychczas osiągnałem. Bo uważam osobiście, że nic nie osiągnąłem. Ciągle nie jestem pewien przyszłości, nie widze siebie w niej nawet. Chce mi się tylko uciekać od tego świata, którego zasady są dla mnie abstrakcją.
Coraz bardziej marzy mi się wędrówka przed siebie. Olać to wszystko i po prostu być szczęśliwym zdala od cywilizacji. Szukam tutaj ciągle czegoś i nie mogę znaleźć. Szcześliwy jestem kiedy czuję się naprawdę wolny. Kiedy wiem, że ode mnie wszystko zależy. Czuję się tak jadąc na moim ns'ie (rowerze), biegając, ćwicząc. Robiąc coś, niezależnego. Dla siebie wyłącznie. Takie egoistyczne to trochę. Ale czy świat ludzi nie jest właśnie światem egoistów? Gdyby jedni myśleli o dobru drugich, świat wyglądałby zupełnie inaczej.
Przydałaby się czasem opcja edycji postu na stronie. Większy porządek by dało radę utrzymać. To do Administratora.
A dalej podklejam taki swój edit:
Dzisiejszy dzień, dniem depresji. Dość silnej, niezależnej. Odwołałem wizytę u terapeuty, bo nie byłem w stanie wyjść z domu, co dopiero jechać pociągiem i czekać.
Czasem nawet terapeuta nie potrafi spełnić moich oczekiwań. Chodzi mi tu o podejście. Dla niego głównym zadaniem jest pozbyć się nałogu i pracować nad utrzymaniem trzeźwości, a wszystko inne przyjdzie w swoim czasie. We własnym tempie. Ale dla mnie to kiepskie. Nie do końca dobre. Bo nie wszystkie zachowania, podejście, geneza depresji wzięła się przez narkotyki czy sam nałóg. To jednak w większości sytuacje życiowe, plus emocjonalny charakter. Zawsze byłem dzieckiem trochę bardziej wyczulonym, bardziej przeżywającym wszystko, dla którego wszystko było czymś więcej niż było naprawdę. Ale niemiłe sytuacje w życiu wprowadziły mnie już w lekką depresję. Teraz wydaje mi się, że to na tej depresji budowałem swoje życie. Depresji, którą odganiałem tylko ćpaniem, bo ćpając nie myśli się o problemach, tylko odkłada się je tak długo, aż znikną. Pff, tak nam się tylko wydaje, a prawda jest taka, że nigdy nie znikają i stają się w końcu naszą zmorą. Mój terapeuta dba o trzeźwość o pracę nad nie wracaniem do nałogu, ale nie zagłębia się w mojej przeszłości i momencie z życia dlaczego sięgnałem po te narkotyki. Nie rozmawiamy o tym, chociaż już kiedyś chciałem, ale usłyszałem tylko, że będzie można to poruszyć na innym spotkaniu. Z tymi spotkaniami tez niezła lipa. Potrzebuję się wygadać, mówić z drobnymi szczegółami, żeby ktoś zrozumiał mnie w pełni, bo to te szczegóły tak naprawdę zmieniają już całkowity obraz rzeczywistości. Zmieniają znaczenie całych zdań. Zmieniają moją osobę. Ale ma się tylko 50 minut i jak ja się mam tu zmieścić z moją skłonnością do wylewności? Takie przerywane wizyty są dla mnie straszne, duże ograniczenie. Zanim dojdę do sedna to mój czas mija, a skracanie może być już w efekcie błędnie odebrane przez co pomoc nie będzie taka jakiej potrzebuję. Sam nałóg już w mojej głowie zagościł jako najgorsze gówno, wiem, że straciłem przez to za dużo i nie chcę do tego wracać. Czuję wstręt i złość. Wiem, że nie sięgnę po to, bo to powód przez który nie rozwiązywałem problemów kiedy trzeba było i teraz jestem w dupie.
Dzisiejsza depresja skłoniła mnie do rozmyślań. Jak to zawsze z nią bywa. Karmiła mnie myślami odnośnie studiów. Że ten rysunek, to tylko z przymusu, że bardziej zmuszam się niż naprawdę chcę to robić. Bo w końcu nie należę do osób, które mimo wszystko pracują, rysują, tworzą. Mam ten system jak z problemami przy ćpaniu, odwlekam w czasie.
Nie czuję w tym nic. Nie widze swojego stylu, nie jestem świadomym artystą. Nie czuję, że się do tego nadaję. (tak mam ze wszystkim) Nie wiem czy w ogóle coś we mnie jest, jakiś potencjał, który widzi ktoś z doświadczeniem w tym świecie. A depresja sprawia, że wszystko mi tak bardzo spłyca, że w końcu tracę zupełne reszki mobilizacji i uważam, że faktycznie się do tego nie nadaje. Że skoro tylko same negatywy, niechęć, obojętność, pustka, to fakt. To nie jest dla mnie.
Czuję się jak taki puzzel z innej układanki. Czasem ktoś, albo ja sam na siłę się wpasuję, ale nawet jak będzie się wydawać, że kształtem jestem odpowiedni, to na sobie jednak mam zupełnie inny obrazek i zaraz czuję, że to nie dla mnie.
Długo rano siedziałem przybity tymi myślami, co mam ze sobą zrobić, tracę czas, nic nie osiągam, jestem już coraz starszy, a nie mam nic. Ciągle na starych śmieciach, bez perspektyw, z niczym. Zależny od innych. Tragedia.
Od 8 do 15 siedziałem z głową na biurku pogrążony w bezsensie depresji. Już nawet myślałem o tej propozycji od psychiatry, że jeśli nie będę sobie radził, to żebym się zgłosił. Ale jednak jestem pokutnikiem z charakteru. Wolę cierpieć sam, tak długo jak jest mi to dane i sam ze wszystkiego wyjść, bez pomocy leków. Już olbrzymim krokiem i przełomem był terapeuta. Osoby, które mnie znały zdziwiły się, że pozwoliłem komuś się zbliżyć do siebie i swojego umysłu.
W końcu zdecydowałem się poćwiczyć (nie ćwiczyłem tydzień, też trwała depresja, ale mniejsza niż dziś, nie miałem po prostu sił wcale, energii, pomimo trzymanej w miarę diety) Poszedłem na park, skorzystałem, że chociaż pogoda jest ładna. Chwilę próbowałem ćwiczyć, ale energii wciąż we mnie mało. Zachciało mi się uciec, biec. Więc skuszony tą propozycją, zmieniłem buty na takie do bieganie i wybiegłem z domu. Biegłem przed siebie leśnymi ścieżkami, wspominając osobę, którą kiedyś tamtendy zabrałem na spacer. Biegłem, aż dobiegłem do swojego celu. Postałem chwilę i zacząłem wracać. Pokonałem ponad 12 km i jak na moje drugie bieganie w tym roku byłem wykończony, ale było warto. Stan fizyczny pozwolił mi zapomnieć na jakis czas o depresji, o beznadziei w jakiej się znajduję.
Ale potem znowu wszystko wraca. Nawet bez myśli wraca złe samopoczucie i niechęć do wszystkiego.
Zacząłem myśleć w różne strony.
Mój nauczyciel rysunku nie wie nic o moim stanie psychicznym. Co prawda wiele razy pytał czy wszystko w porządku, że opuszczam zajęcia, czasem rzucałem coś o problemach ze zdrowiem. Czasem nie kontynuowałem tematu. Raczej uważam, że każdy ma swoje problemy i wcale nie musi słuchać o moich, zresztą dla niego nic nie jest przeszkodą. Często powtarza, że nie ważne jak się człowiek czuje, czy jest głodny czy najedzony, to jeśli chce, to może. Te słowa zawsze docierały do mnie w efekcie, "w takim razie ja nie chcę, bo nie potrafię". Czasem będąc w motywacji mówiłem, że teraz będzie lepiej... Zawsze dobierałem sobie odpowiednie maski. Dziś pomyślałem, żeby może być szczerym, mówić prawdę. Kiedyś mówiłęm tylko prawdę i efekty były naprawdę świetne. Także stanąłem już na pewnego rodzaju rozdrożu.
Czy iść na te studia, czy chcę tego tak naprawdę, czy nie iść i przez to wybrać już pracę. Nie mam innego wyboru na obecną chwilę.
Więc potrzebuję jakiejś pewności. Jakiegoś potwierdzenia. Bo sam będąc w takim stanie nie jestem zdolny do podejmowania rozsądnych decyzji. Mogę ich po prostu żałować kiedy depresja minie, czy osłabnie. To drugie pewniejsze.
Co prawda wprost będzie mi ciężko powiedzieć o swojej depreji, będę się czuł, jakby to była jakaś wymówka. Ale pomyślałem, że chociaż napiszę smsa do mojego nauczyciela z prośbą o pomoc. Napiszę, że cierpię na depresję, stąd te moje stany motywacyjno-amotywacyjne na zmianę. Dodam, że nie widzę w swojej pracy przez to nic cennego, że nie widzę tego czegoś, co powie mi, żebym robił to dalej, że deprejsa sprawia, że wszystko staje się płytkie, a ja sam gubię się w plątaninie własnych myśli. I w efekcie tylko wydaje mi się, że zupełnie do tego nie pasuję, że to nie jest to, że nie umiem utrzymać motywacji długo, tylko jakieś kilka tygodni i wpadam w depresję. Prosiłbym o pomoc, czy on coś widzi w tym co dotychczas osiągnąłem, czy widzi chociaż małą iskierkę, czy tylko należę do tych ludzi, którzy raczej robią to, ale nie mają TEGO CZEGOŚ w sobie. Człowiek z takim doświadczeniem powinien potrafić zauważyć takie coś w ludziach. Pomimo tego, że mówi o ciężkiej pracy i im jej więcej tym większy talent. co można przypisać pod wszystko co się robi. Ciężka praca bije talenty. To jednak da się dostrzeć możliwości w kimś.
Bo jeśli nie ma zupełnie nic we mnie, dla mnie samego jestem zerem, więc chyba prędzej z jego zdaniem mógłbym podjąć rozsądną decyzję. Czy pierdolić depresję i zrzucić, że to dlaczego nie potrafię się angażować, to jej zasługa, plus pozostałości po nałogu, że dawałem sobie dobre bez wysiłku. I może to mi da motywację, że ktoś we mnie coś widzi. Bo słowa bliskich do mnie nie docierają. Czuję się bardziej jakby chcieli mnie pocieszać. Zresztą nikt nie zna się tak na rysunku, żeby mógł po tym coś stwierdzić. Każdy mówi, że super, bo samemu po prostu nie potrafiliby takiego czegoś stworzyć.
Co do pracy, mam możliwości w polsce, ale też za granicą, w Holandii. Wierm jak to brzmi, Holandia. Ale mam tam dobrego znajomego, który ma już swoje mieszkanie, samochód, dziewczynę. No i pracę 3 km od mieszkania. Mówił, że mógły mi załatwić bez problemu tam robotę. 11 euro za godzinę, dla firmy, nie przez biuro no i na razie mógłbym mieszkać u nich. Na pewno wypełniałbym dni pracą i potem treningami, basenem, jakimiś aktywnościami, żebym nie wpadł w jakieś złe towarzystwo i nie wrócił do ćpania. Bo w Holce to bardzo możliwe i łatwe. Jednak taka propozycja bardzo mnie kusi. W polsce, żeby dużo zarobić musiałbym znowu iść do drogowców. Kasa super, za metry. W 3 miesiące niecałe zarobiłem prawie 9 tysięcy. Ale no robota non stop. Dzień i noc, soboty, niedziele, delegacje. Ciężka psychicznie robota. No i alkoholicy. Po każdej robocie praktycznie wóda. Nie ten świat. Od 7 do zachodu słońca robota. Chyba, że jest jej dużo no to dłużej nawet w nocy. Czasem właśnie nocki, bo mniejszy ruch. Tragedia. Kasa jest, ale już zrezygnowałem z ostatniego miesiąca do końca, bo zwyczajnie miałem dość tego systemu.
Myślę o trenerze presonalnym, ale to też wymaga czasu zanim się zacznie zarabiać. Najpierw podłapać w jakiś mniejszych klubach pracę, potem do sieciówek. No i ciągle siedzieć w tematyce, interesować się. Chociaż akurat tutaj będzie łatwiej, bo sam dla siebie bym to robił z ciekawości. A kursy na trenera chcę załatwić z urzędu pracy. Potem by się przydały dodatkowe kursy dla wiedzy, żeby być dobrym trenerem, bo nikt nie zatrudni ludzi z papierkiem tylko takowego trenera, a nie posiadającym żadnej wiedzy praktycznej, czy teoretycznej.
Doradźcie mi co zrobić z tym moim nauczycielem. Czy to dobry pomysł sięgnąć już do takiej skrajności? Żeby zapytać wprost czy coś we mnie jest?
No i co zrobić z samą depresją? Powoli odbiera mi radość z dni. Nawet super pogoda przestaje działać na nastawienie. Gdzie szukać pomocy w rozwiązaniu genezy mojej depresji? Czy pomimo terapeuty od utrzymania trzeźwości nie poszukać psychologa do rozwiązania spraw emocjonalnych i jakoś zagryźć zęby z tym określonym czasem na wizyty?
A może po prostu podsunąć swojemu terapeucie tok następnych rozmów. Skoro nałóg póki co jest pod kontrolą, to zająć się przeszłością, przez którą po to sięgnąłem. Podsunąć, że jak nie rozwiążę genezy problemu to powrót do nałogu będzie prędzej czy później.
Bo o pracę nie pytam póki co.
Na razie chcę ostetecznie podjąć dezycję, czy rezygnuję z przygotowań na ASP, z tego całego stresu i demotywacji, że to nie jest dla mnie i wpadać w drugi zjebany humor, że nic dla mnie już nie jest, że w niczym się nie odnajduję, co jest ze mną nie tak i inne bzdury, które mam w głowie.
Kierunek jaki sobie obrałem, to "animacja". Czyli praca po takim kierunku w każdej firmie reklamowej. Moim marzeniem takim niedoszłym jest robić bajki dla dzieci. Pełne przesłań, dzięki którym malcy wyrosną na wartościowych ludzi. Ale to długa droga i w polsce ciężko się wybić. Zresztą późno o tym pomyślałem, no i moja droga jest mało ambitna. Tylko takie marzenie. Trzeba zaznaczyć, że nie widzę siebie w przyszłości. Ciężko mi jest planować coś tak odległego, bo kiedy to robiłem, zawsze wszystko się psuło i musiałem zmieniać plany. Wiec teraz stawiałem sobie bliższe cele, które były bardziej realne. Ale obecnie to nawet takim celom nie potrafię sprostać.
Ogólnie kierunek jest na tyle ogólny, że mieści się w nim grafika komputerowa, fotografia, animacja, malarstwo, rysunek. Więc tak naprawdę w dzisiejszych czasach pracę można znaleźć przy robieniu stron www dla jakiś firm, czy będąc grafikiem właśnie w jakimś biurze reklamowym. Grafikiem, czy animatorem, czyli tworzyć takie proste scenki jak np. reklama strepsils. Ludziki boli gardło itd. No i oczywiście na własną rękę się bawić. Wykonywać prace dla osób indywidualnych.
A pracy faktycznie dużo. Bardzo dużo i w obecnej chwili dzięki depresji myślę, że przeceniam swoje możliwości realne. Często tak było. Przerost formy nad treścią jak to się mówi. Z jednej strony naprawdę bym tego chciał. Ale z drugiej przecież mało co robię. Rzadko naprawdę siadam i rysuję z własnej chęci i inicjatywy. Podziwiam ludzi, którzy skrupulatnie wiedzą, że to chcą robić, czują to i pracują dużo. Ja przy takich nie mam w ogóle szans. Zostaję w tyle, bo mało robię. Mało ćwiczę, pracuję. Właśnie najgorszy jest ten etap teraz. Ciągle poznawanie, zero określenia. A sam z siebie jestem raczej "bojaźliwy" w podejmowaniu decyzji. A raczej odczuwam strach z konsekwencji, które mogą wyniknąć. A w rysunku, malarstwie to właśnie chodzi o eksperymenty, to cały czas podróż, próbowanie czegoś nowego. Popełnianie błędów, które uczą. A ja boję się błędów i przez to spowalniam się bardzo i spłycam wszystko. Może to właśnie ten strach mnie tak odpycha, żebym się poddał do końca? Sam już nie wiem, mam taki mętlik w głowie.
Jak to mówią kto pyta nie błądzi, nauczyciela zawsze możesz zapytać.
Tak jak napisałeś możesz podsunąć temat terapeucie.
Taki wyjazd do pracy mógłby okazać się pomocny oczywiście przy pozostaniu w abstynencji, zająłbyś sobie czas pracą, tylko trzeba byłoby powalczyć z depresją, następnie mógłbyś sobie odpowiedzieć na pytanie co z ASP, możliwości jest wiele, myślę, że dobrze byłoby porozmawiać o tym wszystkim z psychologiem.
Psycholog miał dzwonić w zeszły czwartek odnośnie umówienia na wizytę, ale nie dzwonił.
Podjąłem decyzję. Nie wybieram się na studia. Jest mi przykro. Zawiodłem się na sobie. Żeby to raz. Ale nie potrafię włożyć w przygotowania odpowiedniej ilości pracy.
Ponadto nie chcę już obarczać matki kosztami na mieszkanie i wyżywienie przez kilka lat będąc na studiach.
Mój starszy o 4 lata brat, kończy już medycynę, będzie szedł na specjalizację. Więc zapewne jeszcze będzie potrzebował pomocy finansowej. On miał większe ambicje, którym potrafił sprostać.
Niestety kasy nie ma ogólnie dużo. Ojciec w ogóle nigdy nie wspierał ani mnie, ani mojego brata finansowo. Zawsze marudzi na brak kasy, ale nic nie robi, żeby coś zmienić. Sam jest elementem błędnego koła i idealnie zataczka kręgi. Chociaż tkwi w alkoholiźmie kupując ciągli browary, pijąc kilka dziennie przed snem, żeby usnąć. ALE DLA NIEGO TO NIE ALKOHOLIZM PRZECIEŻ. Między innymi powód rozwodu rodziców.
Pomaga tylko matka i jej matka (babcia). To miłe, ale męczące, szczególnie mnie. Kogoś, kto chce pełnej niezależności już od bardzo dawna, ale nie ma jednego pomysłu na życie. I zamykanie się w jednym zamyka go na szczęście. Ale nie da się być dobrym we wszystkim. Więc chociaż będę nijaki, ale we wszystkim, będąc szczęśliwym. Coś za coś.
Błądząc w myślach gaszę tylko złe samopoczucie spowodowane niepewnością jutra, a co dopiero przyszłości odległej o kilka lat. Nie widzę siebie tak daleko, chociaż chciałbym.
W niedzielę miałem glebę na rowerze, konkretnie obiłem bark, może coś naderwałem, bo nie pozwala spać po nocach. Ale z dnia na dzień, jest coraz lepiej. Chociaż wyklucza mnie to z treningów całkowicie. Przez co mi smutno. Śpię teraz długo. Bo w nocy się budze kiedy tylko obrócę się na bark, albo nieświadomie ruszę ręką. Dosypiam po budziku kilka godzin, bo nie mam co robić rano. Ból przeszkadza w każdych czynnościach sportowych, nawet w bieganiu. Dni mijają wolno i bezwartościowo. Ale nie mam negatywnych myśli. W zasadzie to wyłączyłem je na jakiś czas całkowice. Włączyłem tryb obojętność. Wegetacja.
Jako iż jestem osobą bezrobotną i nie uczącą się, jestem zapisany w urzędzie pracy, żeby mieć ubezpieczenie. W poniedziałek będę miał wizytę kontrolną. Wyczytałem o dofinansowaniach na kursy różnego rodzaju. Chociaż tak mogę wykorzystać swoje prawa i możliwości. Dowiedziałem się, że urząd może pokryć koszty kursu na trenera personalnego. Chcę się o wszystkim dowiedzieć co i jak ma to wyglądać. Czy to w ogóle jakieś wartościowe kursy, czy gówno, bo przecież to wciąż urząd pracy no i polska. Jeśli będzie spoko, to zrobię jeszcze te kursy jak najszybciej. Dodatkowo z własnej kieszeni chciałbym zrobić kursy na dietetyka. To wszystko pomoże mi samemu zyskać braki w wiedzy, którą już posiadam. A w efekcie sam zyskam pomoc w budowaniu swojego ciała. No i przy okazji może udałoby się znaleźc pracę w takim zawodzie w polsce. Chociaż im dłużej myślę, tym mniej tu mnie trzyma.
Na pewno wyjadę do przyjaciela, do holki, na kilka miesięcy. On już wie, że rzuciłem wszystkie używki, nie będzie mnie na pewno namawiał na siłę. Zresztą strona nałogu wydaje się być naprawdę świadoma i silna. Jestem już asertywny i wiem doskonale po co to robię. Nawet w złych chwilach nie mam ochoty zajarać już, bo wiem, że byłoby tylko gorzej. Mam ochotę wtedy jechać na rower, iść poćwiczyć, czy pobiegać. Cokolwiek, co zniszczy mnie fizycznie.
Jeśli z dofinansowaniem na kursy się nie uda, to wrócę po kilku miesiącach z odłożonymi oszczędnościami i na własną kieszeń zrobię wszystkie takie kursy. Kurs na trenera z certyfikatem również na język angielski, umożliwiającym pracę za granicą, to koszt 1500 zł. Dietetyk to tak jakby 3 poziomy wtajemniczenia. Podstawowy, średniozaawansowany i zaawansowany. Każdy z kursów kosztuje po 800zł. No i żeby ktoś zarobił, to oczywistym jest, aby mieć Zaawansowany kurs ukończony, najpierw trzeba ukończyć dwa poprzednie.
Depresja dopada mnie, tylko dlatego, że moje chęci zupełnie nie wiążą się z możliwościami, co sprawia, że tracę pewność siebie bardzo szybko. Abstrakcją dla mnie jest chcieć a nie móc. Nie potrafić się poświęcić pomimo chęci. To nie ma prawa bytu. A jednak. Takie sprzeczności popychają kolejne myśli, że tylko czas leci, a ja wciąż nie mam pomysłu na życie. Że było tego dużo za co się zabierałem, a ostatecznie kończyło się identycznie. Nie widziałem już więcej w tym szczęścia ani możliwości spełnienia się. Takie uczucia posiadam tylko na początku. Tak samo teraz z trenerem. Stawiam jakieś 99%, że będzie identycznie. Im dalej będę, tym mniej atrakcyjne to będzie dla mnie, przez co zacznę źle się czuć i zrezgynuję znowu zostając bez niczego. Szczęście daje mi tylko coś, co zupełnie nie jest związane z zarabianiem. Z podporzadkowaniem się pod wymagający świat. Chcesz mieć duży dom, garaż. NAKURWIAJ W PRACY DO ŚMIERCI. Chyba, że należysz do jednostek, które albo odziedziczyły miliony, albo wygrały.
Tylko wolność i poczucie niezależności daje mi spełnienie oraz szczęście. A to bardzo ciężkie w świecie, gdzie tak naprawdę wolności bez pieniędzy nie ma. A przynajmniej bardzo o nie ciężko, jeśli jednak chce się mieć jakiś dach nad głową.
Często wydaje mi się, że moje życie powinno zakończyć się parę wcieleń wcześniej. Gdzieś w dawnych czasach, gdzie nie było tej pogoni za dziwnymi wartościami jak dziś. Mnie fascynują listy pisane, nie smsy, czy telefony. Nie mam nawet facebooka! Fascynują mnie długie wędrówki, samotność, natura, przyroda. Bycie zdanym tylko na samego siebie. Ło, a jak bym chciał dom z bali drewnianych nad jakimś jeziorem w górach zdala od wszystkiego to nawet nie piszę.
Piękno każdego dnia w najmniejszych szczegółach. Ptaki śpiewające po deszczu. Wschód i zachód słońca, a potem księżyc i gwiazdy. Nie liczenie czasu, nie odczuwanie jego presji jak mam obecnie, co sprawia, że jest mi źle. Nie umiem się wpasować w te prawa. Może dlatego, że podświadomość pamięta czasy, kiedy było lepiej.
Czasem wolę rozpisać się tutaj niż rozmawiać z psychologiem, bo chociaż tutaj nie ogranicza mnie czas. Nawet jeśli nie dostaję odpowiedzi, to nie czuję ograniczeń.
Bardzo fajny filmik, odnosząc się do niego: Jak odróżnić to czego naprawdę chcemy robić od marzeń ?
Planujesz sobie coś i jeżeli to robisz to znaczy, że jest to czego chcesz, jeżeli planujesz i nie robisz, bądź do tego nie dążysz można uznać to za marzenie.
Odnośnie tych kursów z pupu to jak to w Polsce bywa możesz trafić dobrze a możesz trafić bardzo źle, warto się w tym zorientować, bo jeżeli ma to być tylko papierek nie poparty żadną wiedzą, to lepiej tak jak napisałeś wyjechać do holki wrócić, zapłacić i zrobić to w miejscu w którym coś z tego wyniesiesz, niestety żyjemy w takim miejscu, gdzie często papier nie pokrywa się na umiejętności.
Bardzo dobre spostrzeżenie. Często przerasta nas odległość marzeń od własnych możliwości realnych. W moim przypadku to dośc częste. Jestem klasycznym przykładem marzyciela. Wszystko wydaje się takie świetne, wszystkiego chciałbym spróbować i wszystkiego chciałbym doświadczyć.
Niestety schemat życia na naszej planecie nie jest taki sielankowy, beztroski i wolny. Mamy z góry narzucone obowiązki. Większość ludzi ślepo brnie w te schematy, bo myślą, że to jest definicja szczęścia. Bardzo chciałbym udać się do odległych krajów, np. do Tybetu, gdzie mógłbym poznać kulturę i styl życia tamtejszych mieszkańców. Ale żeby dostać się tam i poznać szczęście niematerialne, bez pieniędzy, najpierw trzeba wydać tysiące na transport tam. Więc koło się zamyka. Bez pieniędzy jesteśmy ograniczeni w dużym stopniu. Pieniądz daje i zabiera wolność. Osobiście nie mam zamiaru podlegać pod ten narzucony schemat, PRACA, DOM, RODZINA, ŚMIERĆ. Ja chcę być naprawdę szczęśliwy na swój własny, indywidualny sposób, bo każdy jest indywidualny i każdemu szczęście daje coś innego. Więc czemu ten świat obecnie odbiera w dużym stopniu możliwość do bycia szczęśliwym?
Co do urzędu. Właśnie obawiam się, że to będzie jakieś gówniane spotkanie, nie dające nic, a do ręki dostanę tylko jakiś dyplom ukończenia kursu, który równie dobrze może służyć jako papier toaletowy w chwilach, kiedy go zabraknie. Ale już tuż, tuż. Poniedziałek blisko, pojadę z rana, dowiem się dokładnie o co chodzi. Jeśli okaże się korzystne, zostaje, robię kursy. W przeciwnym razie, nie myślę, tylko pakuję się i uderzam do Holki zarobić jakieś konkretniejsze pieniądze. Może zostanę dłużej, zarobię sobie na więcej przyjemności.
Niedaleko mieszkania mojego przyjaciela (granica z niemcami) jest tor downhillowy. Marzy mi się full i takie zjazdy. Sam posiadam dirtówkę, do skakania na hopkach, aczkolwiek nie mam nawet gdzie obecnie sobie polatać, więc tylko jeżdżę po ulicy. Ale to nie w mojej krwi płynie.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach