Witam! Za miesiąc kończę 26 lat, palę z małymi przerwami od 6 lat. Dwa ostatnie lata to jakiś dramat-jaranie prawie dzień w dzień. Na pierwszym roku studiów paliłem kilka razy w tygodniu, ale zawsze z kimś. Wraz z biegiem czasu zacząlem przypalać coraz częściej. Doszło do tego, że chodziłem zbakany na zajęcia. Na początku roku miałem dłuższą przerwę(dłuższą jak na mnie). Wytrwałem w abstynencji 2 tygodnie. Mam już tego dosyć! Dojrzewałem do tej decyzji dosyć długo, ale w końcu nadeszła pora, żeby uporać się ze swoimi demonami. Kiedyś MJ dodawała skrzydeł, chillowała i relaksowała. Sprawiała, że na haju uśmiech nie schodził z twarzy. Od zawsze byłem małomówny i spokojny(aż za bardzo), a trawa sprawiała, że byłem żywszy i bardziej towarzyski. Teraz sytuacja odmieniła się o 180 stopni, bo po zapaleniu siedzę smutny i nic mi się nie chce. Wstyd się przyznać, ale po przyjściu z pracy zazwyczaj pierwsze co robię, to odpalam bucha. Najaram się tak, że mi głowa odpada i siedzę przyspawany do kanapy. Jak warzywo... Nie mam siły nawet iśc pod prysznic czy podejść do lodówki gdy jestem głodny, bo to zbyt duży wysiłek. Gdy ktoś dzwoni, a jestem na haju to nawet nie odbieram bo nie chce mi się gadać, a potem wymyślam jakieś głupie wymówki dlaczego nie odebrałem. Nieważne czy to dzwoni rodzina, kumple czy dziewczyna. Do tego dochodzą poważne problemy z pamięcią, koncetracją, motywacją. Czuję, że jestem skorupą pustą w środku. Nie odczuwam żadnych emocji, ani tych pozytywnych, ani negatywnych. Lubiłem kiedyś robić wiele rzeczy, które teraz już nie cieszą. Czasem wydaje mi się, że trawka nie jest dla ludzi o usposobieniu takim jak moje. Czuję się bliski obłędu. Już dłużej tak nie mogę. Mam ciągłe wyrzuty sumienia z powodu mojego jarania. Rodzice chyba nie wiedzą, że pale i chciałbym żeby tak zostało, bo nie chcę ich zasmucać. No i kolejna kwestia, że przez palenie odsunąłem się od Boga. Gdzieś po drodze się zagubiłem i straciłem wiarę. W zasadzie nie wiem czy to przez MJ, ale kryzys wiary zbiegł się w czasie z rozpoczęciem palenia.
Jak się wyrwać z tego dziadostwa na dobre? Nie wiem czy to kwestia tego, że sobie podświadomie dobierałem takie towarzystwo, ale jakieś 80% ludzi z mojego otoczenia jara. Gdybym chciał się odciąć od jarającego towarzystwa, musiałbym chyba wyjechać gdzieś za granicę. Nie chcę być warzywem! Muszę pokonać te draństwo i wrócić do normalności. Zaczynam walkę o siebie.
3 dni udało się wytrzymać ! :) Dziś miałem pierwszą prawdziwą próbę. Do mojego miasta przyjechał przyjaciel, który pali w opór i jeszcze trochę. To z nim wypaliłem setki jointów podczas studiów. Kusiło mnie strasznie, żeby zapalić, ale poprosiłem go żeby mnie nie namawiał, bo na serio chcę wyjść z tego gówna. Miał naprawdę świetny towar i jak poczułem ten zapach, to prawie uległem. Cieszę się bardzo, że odmówiłem. Traktuję to jako jedno malutkie zwycięstwo w wojnie jaką wytoczyłem MJ.
Poczytałem trochę tu i tam, jakimi środkami można się wspomóc przy wychodzeniu z tego paskudnego nałogu. Piję czystek 2 x dziennie w celu szybszego oczyszczenia z toksyn. Łykam też tabletki z korzenia żeń-szenia żeby się choć trochę odmulić. No właśnie... W zasadzie to funkcjonuję gorzej niż podczas okresu jarania. Strasznie jestem nieogarnięty i roztargniony. Do tego trzeba dodać problemy ze snem i ogólne zmęczenie i znużenie. Głowa wydaje się ważyć kilkanaście kilo, powieki też ciężkie jak jasna cholera. Mam nadzieję, że ta zamułka przejdzie mi za jakiś tydzień, bo długo tak nie pociągne. Trzymajcie za mnie kciuki. Pozdro dla wszystkich walczących :)
Ponad tydzień bez bakania. Zostawiła mnie dziewczyna, która często narzekała, że zbyt dużo jaram. I to paradoksalnie teraz, kiedy postanowiłem się postawić terrorowi trawki. Co prawda argumentowała swoją decyzję innymi pobudkami, aniżeli mój nałóg, ale wiem że w dużej mierze chodziło jej również o jaranie. Dziwnym jestem człowiekiem, bo dało mi to jeszcze większą motywację do wyjścia z nałogu i dało potwierdzenie, że postępuję właściwie. Jakoś tak mam, że potrafię czerpać energię do działania właśnie z takich negatywnych zdarzeń, złych emocji. Nie będzie sobie jakaś zasrana trawka, robiła ze mnie swojej dziwki! To ja rządzę swoim życiem, a nie używka.
Muszę przyznać szczerze, że gdy paliłem, to prawie nie piłem alkoholu. Jakaś większa popijawa trafiała się może z raz na miesiąc. Niestety teraz codziennie wypijam 3-5 piwek :( Nawet teraz piszę po czteropaku. Widocznie mój organizm potrzebuje odmiennych stanów świadomości. Pocieszające jest to, że kiedy tylko poczuję się podpity to kończę, a nie spijam dalej aż mi odetnie zasilanie, jak to miało miejsce kiedyś. Nosze się z zamiarem powrotu na siłkę, bo nie mam co zrobić z czasem odkąd koledzy wiedzą, że nie chcę już palić. Wcześniej typek, którego uważałem za kumpla dzwonił niemal codziennie. Teraz kiedy nie bakam, prawie się nie odzywa.
Mam zamiar pójść do kościoła po kilku latach przerwy. Modlę się do Boga, żeby dał mi siłę i motywację do utrzymania abstynencji. Jest ciężko, ale wiem, że z Jego pomocą dam radę. Nie chcę tu wyjść na jakiegoś fanatyka religijnego, bo do tego mi daleko. Po prostu mam gdzieś w głowie myśl, że tylko On może mi pomóc wyjść z tego bagna na dobre :) Najgorsze jest to, że prawie bez przerwy mam podły nastrój, nie umiem się śmiać, jestem strasznie przymulony.
Nie wiem czy ktokolwiek w ogóle zagląda na te forum. Co to za forum wsparcia, bez wsparcia? :D W zasadzie nie potrzeba mi jakiegoś dopingu ze strony innych. traktuję te forum bardziej jako formę spowiedzi.
Dzięki, że się dzielisz. Czytam - i myślę, że nie ja jeden :)
Abstynencja to rzeczywiście sprawdzian dla przyjaźni - okazuje się, co mnie z kim łączyło...
Wiem, że masz teraz niełatwo. Odeszła dziewczyna i nastrój podły. To drugie powoli powinno się zmieniać - na starcie to norma, że świat nie cieszy. Głowa przyzwyczaiła się do odbioru rzeczywistości po THC i teraz chemia mózgu musi dojść do siebie, by świat nabrał kolorów na czysto.
Piszesz: "Widocznie mój organizm potrzebuje odmiennych stanów świadomości". Skoro sięgasz tak często po alko, to pewnie tak właśnie jest. Ryzykujesz w tym momencie, że nie wyjdziesz z mechanizmu nałogowej regulacji nastroju - a jedynie zmienisz używkę na inną. Wg mnie najlepiej, jakbyś wsparł swoje trzeźwienie udziałem w terapii. Jak podasz miejscowość (tu lub na priv), to podpowiem Ci bezpłatną poradnię, gdzie możesz szukać wsparcia.
Wierzę, że dasz radę zrealizować swoje plany. Zwłaszcza, jak będziesz sięgał po Pomoc z GÓRY :)
Podziwiam Cię, że odmowiles koledze. To naprawdę duży sukces!
Początek Twojej opowieści, wygląda jakby był o mnie.Dzięki, dobrze wiedzieć ze takiemu komuś jak ja się udaje :)
Ogranicz to piwo,u mnie było na odwrót; postanowiłam przez jakis czas nie pić alkoholu i wtedy zaczęłam codziennie palic. I tak juz zostalo
generalnie to czy alko czy trawa to jeden pies...
też kiedyś się tak oszukiwałem - że nie piłem ale paliłem, albo nie paliłem ale piłem...
może się różnią w szczegółach ale to to samo.
Podpisuję się pod tym rękami i nogami, nie chodzi o używkę samą w sobie, tylko o sposób postrzegania świata i radzenia z problemami. Ja np podświadomie kiedy nie jaram również piję i tak jak napisał kolega, nie na umór osiągam pewien stan i basta. A dlaczego tak mam ? Po prostu życie mnie boli, ludzkie cwaniactwo i głupota, własna niechęć do wszystkiego, i do tego tego zajebista nadwrażliwość każe mi to olać i się upodlić. Postanawiam nie palić bo rujnuje mi to życie to szukam sobie nawet nie w pełni świadomie zamiennika bo po prosu życie mnie boli. Dla przykładu gdy patrze codziennie na te wszystkie twarze goniące nie wiadomo za czym, na tą znieczulice do drugiej osoby, na to kategoryzowanie ludzi, ocenianie z góry czyli najnormalniej na świecie na ludzką głupotę to mam ochotę to olać czyli się zblazować. Gdy mnie ktoś obrazi, poniży czy nie wiadomo co to strasznie w środku to przeżywam i wtedy uciekam w swój mały świat. I tak jak piszecie używka to tylko jest używka każdy ma swoją, tylko najgorszym błędem jest to że gdy chcemy z nią zerwać szukamy zmiennika który doprowadzi i tak Nas w to miejsce z którego zaczynamy, nie o to w tym wszystkim chodzi, i jeszcze jedno bez terapii się z tego nie wychodzi, każdy walczący się kiedyś o tym przekona, byle z fartem, pozdrawiam :)
Myślę, że możecie mieć rację co do tego piwa. Sam nie wiem dlaczego tak postępuję. Przecież to nie ma sensu, takie siedzenie przed komputerem/tv i picie do ekranu. Jeżeli już to powinienem wyjść gdzieś do ludzi i tam ewentualnie się alkoholizować. Rozmawiać z ludźmi, śmiać się, bawić. Chociaż tyle dobrego, że na 3-4 piwka wydaję znacznie mniej pieniędzy niż na zioło :) Postaram się coś zrobić z tym piwkiem. Całkowicie go na pewno nie wykluczę, ale postaram się ograniczyć tylko do weekendów, a potem może pójdę o krok dalej.
Dalej mam straszne wahania nastroju. Chodzę do pracy jak na ścięcie-zero energii i motywacji. Do tego trzeba dodać nieprzespane noce. Budzę się gdzieś o 3-4 i nie mogę usnąć. Prawie codziennie mam też jakieś schizowe sny. Po jaraniu spałem jak niemowlę, a teraz notorycznie chodzę niewyspany, przemęczony. Są jednak takie dni, że wstaję pełen wigoru i wszystko mnie cieszy. Nawet takie szczegóły, że jest piękna pogoda czy ktoś się do mnie uśmiechnął w tramwaju :) Mam nadzieję, że niedługo takie dni będą się zdarzały coraz częściej.
Dziś mijają 3 tygodnie od ostatniego jarania. Zawsze myślałem, że mam "słabą silną wolę", bo zazwyczaj nie udawało mi się spełniać swoich postanowień. Okazuje się, że jednak nie jestem taki słaby za jakiego się miałem :) Wczoraj znów miałem niemałą pokusę. Ponownie wpadli do mnie palący kumple z "kozakami" prosto z Holandii. Palili przy mnie, namawiali. No bo przecież "po takiej przerwie lepiej Cię poklepie". Kumple odbierają moją abstynencję tak, jakbym zrobił sobie delikatną przerwę od MJ i nie mogą zrozumieć, że ja chcę już wyjść z tego na dobre. No ale myślę, że kiedy odmówię im jeszcze kilka razy, to w końcu przestaną mnie kusić.
Hej! Dawno nie pisałem o postępach, bo... w sumie to nie było postępów tylko regres. Pod koniec lipca byłem na weselu kumpla i po caluśkim miesiącu nie jarania, uległem i zapaliłem. Nie czułem się z tym jakoś mega źle, wiedziałem, że nie powinienem, ale mimo to się skusiłem, co tłumaczyłem sobie, że to taka wyjątkowa okazja. Minął następny miesiąc bez baki i tydzień temu znów zdarzyło mi się przyjarać. Okoliczności podobne, gdyż alkoholizowałem się z kolegami. Silna wola odeszła w cholerę wraz ze zdrowym rozsądkiem, no i zajarałem.
Powiem wam, że dostrzegam już klucz. Pewne jest, że trzeba całkowicie zrezygnować z alko, bo osłabia on silną wolę. Wiem iż może Ameryki tym stwierdzeniem nie odkryłem, ale mogę potwierdzić to, co dziesiątki osób na tym forum już pisały-to tylko środek zastępczy. Ponadto znacznie osłabia silną wolę i często najmocniejsze nawet postanowienie idą w pi... ekhm, tam gdzie pieprz rośnie.
Znów mam huśtawkę nastrojów, bo jednego dnia(zazwyczaj wtedy jak mam wolne i nic nie muszę), czuję się jak pan życia, a innym razem nawet rzeczy z których śmieję się jak powalony, mnie nie cieszą i jestem obojętny na wszystko.
Już sobie postanowiłem, jak mam być zjebem, który jest wyłączony z życia towarzyskiego, to wybieram to. Wybieram to, aniżeli picie/jaranie z jakimiś przypadkowymi osobami. Lepiej być sobą z problemami, niż odciętym od rzeczywistości typem z fałszywymi kumplami :)
Myślę poważnie o terapii, którą podpowiedział miodzio.
PS: Jeszcze raz apeluję, do chcących zachować abstynencję. Nie pijcie alko! ;D
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach