" Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie». "
Czemu nie :) wiara daje napewno bardzo duzo sily i dla niektorych bez niej niemozliwe by bylo rozstanie z nalogiem..ja osobiscie jestem na swoj sposob wierzacy, czasami zdarza mi sie bywac w kosciele itd. ale jakos nie potrafie zawierzyc Bogu..bo dla mnie modlitwa to taka troche rozmowa ze soba..wole pogadac z terapeuta :) on mi odpowie i dobrze zna sie na rzeczy, ale dla wszystkich mocno wierzacych szacunek :)
wiara w większości przypadków pomaga, dobrze być wierzącym, ale trudno wmówić sobie istnienie czegoś, czego prawie na pewno nie ma. ja na przykład jestem ateistą, ale wolałbym zdecydowanie być wierzący
to wszystko zalezy od punktu widzenia :) dla ateisty wygodniejsze jest wierzyc bo przeciez jest latwiej, ma sie to wsparcie od Boga itd. no i to wiara sie wydaje taka prosta chociaz nie dla samego ateisty, z kolei wierzacy uwaza ze to ateista ma latwo bo przeciez nie musi sie modlic, wierzyc i czasami pomimo porazek i zawierzeniu Bogu przyjmowac ciosy od losu..wszystko zalezy jak kto na to patrzy. Napewno wiara nie przeszkadza, a wrecz przeciwnie pewnie i pomaga :) ja chyba troszke zazdroszcze tym wszystkim ktorzy tak mocno wierza, ale sam osobiscie tego nie czuje, a takie udawanie to mija sie z celem..wazne by byc przed soba szczerym :)
racja, sa plusy i minusy wiary. dla mnie minusem bylaby wiara, ze istnieje zycie po smierci. nie chce sie nad soba uzalac, ale moje zycie jest tak beznadziejne i pelne bolu, ze mysl, ze za paredziesiat lat wszystko na pewno skonczy sie na zawsze, czesto mnie troche uspokaja. wychodze z zalozenia, ze lepiej by bylo, zeby zycia nie bylo, jesli mialoby wygladac tak, jak wyglada moje. jestem w troche innej sytuacji, niz wiekszosc forumowiczow- bylem juz silnie zaburzonym psych. czlowiekiem, zanim zaczalem 10 letni maraton z ziolem i alkoholem. teraz, gdy jestem w abstynencji 84 dzien, mimo ze zazywam antydepresanty, nie moge wytrzymac kazdej kolejnej minuty mojego zycia. cierpienie jest nie do zniesienia, jakbym byl 24 h na dobe nacpany czyms mocniejszym od trawy i mial zla jazde. jestem juz cholernie zmeczony i slaby. tacy ludzie jak ja nie powinni zyc, dla ICH WLASNEGO dobra.
Piekne slowa,ktore maja moc....szkoda tylko ,ze nie przecztlam ich 10 dni wczesniej....ale mam nadzieje ze zawiaze tu przyjaznie z ludzmi ,ktorzy trwaja w abstynencji...To milo porzeczytac,ze udalo ci sie dwa i pol miesiaca utrzymac abstynencje.Jak ci sie to udalo?Zmieniles srodowisko?Od dzies zagladam tu znow codziennie i oczekuje z niecierpliwoscia porad....
Pozrowienia i milego wieczoru zyczy Camdy:-)
Według mnie zmiana srodowiska to podstawa, bo jesli jest sie w starych schematach to zamiast zaczynac od nowa to starzy kumple i klimat ciagna Cie spowrotem w dol..przerobilem to na wlasnej skorze. Osobiscie najlepiej czuje sie we Wrocławiu na studiach, bo w rodzinnym miescie pomimo ze zerwalem kontakty to i tak siedzi w glowie ze jest mozliwosc zalatwienia itd. Wydaje sie ze w takim duzym miesie jak wroc tez sobie zalatwisz jesli bedziesz chcial i nie ma roznicy..nieprawda! Wykasowanie numerow do dilerow i kumpli od cpania to podstawowy krok z ktorym tak zwlekalem..ale teraz jest juz dobrze od poltora miesiaca nic nie pale :) a z takich rad Camdy to osoba bliska (dziewczyna czy chlopak) tez bardzo bardzo pomaga, tylko oczywiscie osoba bliska z glowa (niepalaca itd) :)
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach