Cześć. Na Wasze posty natknąłem się przypadkiem, gdy postanowiłem całkiem spontanicznie wpisać w google "rzuciłem jaranie, brak poprawy". Podobnie jak SmallPillow (bardzo fajnie opisałeś swoje początki z baką) na początku jarania przeżyłem najpiękniejsze, najbardziej spontaniczne chwile swojego życia. Było świetnie, poznawałem samych ciekawych ludzi, rozmawiałem z nimi o wielu rzeczach "na poziomie", poznałem dużo muzyki, filmów i książek. Spotykałem też wtedy ludzi (wprawdzie niewielu), którzy mrużyli oczy i mówili "po co ci to? nie potrzebujesz tego, i tak jesteś wyluzowany", albo "nie pal bo się zmarnujesz". Zbywałem te ich durne teksty, nie dopuszczając do tego, żeby mi popsuli humor. Zaczynałem wtedy studia (zacząłem jarać po pierwszym roku), a teraz mam dwa miesiące na napisanie pracy magisterskiej i mam w chuj zaległości z poprzednich lat. Praktyki, zaliczenia, o pracy nie wspomnę. I tak w połowie studiów zacząłem zauważać pierwsze zmiany - obniżenie pewności siebie, problemy z koncentracją, upadek ambicji i problemy z poczuciem własnej wartości. Wtedy i tak były to tylko sygnały ostrzegawcze, bo wcale tak źle mi się nie żyło. Nadal przeżywałem fajne chwile, stać mnie było na wiele spontanicznych zachowań wobec ludzi, których nie znałem i wciąż byłem tym "amerykańskim" Johnnym, który "nie potrzebuje jarania bo i tak jest wyluzowany". Umawiałem się z ładnymi dziewczynami, grałem w zespołach muzycznych i czytałem książki. Nie miałem żadnego problemu z rozmową z dawnymi (i nie zawsze lubianymi) znajomymi na ulicy w stylu "oo siemasz, co tam?". Potrafiłem z każdego takiego spotkania zrobić interesującą rozmowę i czułem się naprawdę panem swojego życia, mimo prześwitujących gdzieś tam w głowie dziwnych problemów ze sobą.
Przymknąłem na to oko, nadal jarając i jakoś nie zauważając, że coraz częściej chwile upalenia przynosiły zwykłe nieodzywanie się, zanurzenie we własnych myślach, które często polegały na zbyt wnikliwym analizowaniu zachowań otaczających mnie ludzi, na oskarżaniu siebie za takie a takie formułowanie wypowiedzi, na mnożeniu problemów w głowie. Kiedyś śmiałem się, że można mieć "schizy" po paleniu. Sądziłem, że chodzi o problemy typu "psychoza", jak w piosenkach Kalibra, że idąc przez ulicę nagle uciekasz, czy coś. Mnie coś takiego raczej nie spotykało, nie bałem się cieni, nie spałem przy zapalonym świetle itp
Problem w tym, że pamiętam, jak moje życie wyglądało wcześniej. Do mniej więcej drugiego roku palenia, moje życie było pasmem sukcesów oraz bardzo pomyślnych zbiegów okoliczności. Dostawałem zatrudnienie, przyjmowano mnie do różnych grup społecznych, bardzo szybko nawiązywałem znajomości. Wszystko zmierzało w jakąś tam dobrą stronę i nawet nie musiałem wiele się starać i harować w pocie czoła, żeby mi się dzień za dniem układał w kolorową, przyjemną ścieżkę życia.
Rok temu moja mama zmarła na raka. Umarła w domu, a ja widziałem, co dzieje się z człowiekiem w ostatnich dniach takiej choroby. Od zawsze zaprzyjaźniony byłem właśnie z nią, a ojciec nigdy za bardzo mnie nie rozumiał i odkąd pamiętam podcinał mi skrzydła moich ambicji, na co generalnie miałem wyjebane, bo była przecież wspierająca matka itp. Po jej śmierci dopiero zaczął się młyn w mojej psychice. Wcale nie przestałem jarać, a całe to nadmierne myślenie, analizowanie i wkręcanie sobie pesymistycznych wniosków bardzo się nasiliło. Mimo wszystko nadal byłem "fajnym" chłopakiem, umiejącym się śmiać, żartować i być duszą towarzystwa. Jednak coraz częściej zaczynałem myśleć czy przypadkiem nie zagubiłem się właśnie przez jaranie. Nagle przestały spotykać mnie fajne rzeczy, sukcesy i miłe zbiegi okoliczności. Przestałem ufać ludziom, stałem się wobec nich podejrzliwy. Zacząłem zauważać, że ludzie w ogóle nie umieją ze sobą rozmawiać (to już chyba nie moja wina), poczułem się strasznie zawiedziony, że to zauważyłem.
Jestem przekonany, że jaranie nie robi z nas idiotów. Po prostu możemy dzięki niemu przejrzeć na oczy w bardzo wielu kwestiach. Dzięki obszernym przemyśleniom jesteśmy w stanie ujrzeć problemy, których po prostu wcześniej nie dostrzegaliśmy. Myślę, że obniżona motywacja i brak pewności siebie są efektem nie samego palenia, lecz efektem wielu przemyśleń i analiz otaczającego nas świata.
A teraz gwóźdź mojego "programu", który w ogóle sprawił, że chciałem coś tu napisać. Od kilku miesięcy ograniczyłem jaranie do jednorazowego weekendowego upalenia. Bywały nawet dwutygodniowe przerwy. Wszyscy dookoła mówią, jak to fajnie odzyskuje się siły witalne już po tygodniu nie-palenia. Gówno prawda. Nie zauważyłem żadnej poprawy, nadal nic mi się nie chce, nie potrafię być asertywny wobec ludzi, świat mnie przytłacza i nie mam absolutnie żadnego pomysłu na to, jaką rolę w społeczeństwie mógłbym spełniać. Nadal siedzę bezczynnie w domu, wiedząc, że mógłbym przez ten czas napisać rozdział do pracy magisterskiej, albo chociaż zagrać kilka melodii na gitarze, na którą kiedyś dwa lata zbierałem pieniądze, i na której kiedyś uwielbiałem grać. Teraz tylko stoi i się kurzy, bo zauważyłem, że nie ma żadnego postępu. A z grania na gitarze nie można się utrzymać, najwięksi muzycy muszą dziś odstawiać lipę w galeriach handlowych żeby mieć z tego jakieś pieniądze. I tak siedzę, mitrężąc czas.
Na koniec napiszę tylko, że mimo pięciu lat jarania, łatwo przychodzi mi odstawienie. Po 3 dniach niepalenia można już normalnie zasnąć, a w ciągu dnia nie chce mi się nawet palić papierosów i nie myślę o smażeniu blantów. Myślę jednak o tym, że mimo niepalenia nic się nie zmienia, nadal nie mam w życiu żadnych perspektyw, a świat który mnie otacza wcale nie staje się dzięki abstynencji piękniejszy, czy ciekawszy. Chyba do takich samych wniosków doszedł Eric Clapton na przełomie lat 80tych i 90tych. Odstawił heroinę, ale życie wcale nie okazało się fajne, więc zaczął walić gazolinę z Philem Collinsem i znowu było tip-top. Dookoła nas jest pełno nie-jarających, którzy rozwijają pięknie swoje kariery. Czasem idą się najebać, czasem to tylko 3-4 piwka, ale robią to często i nie mamy im tego za złe, bo nie nocują na dworcach i nie sikają w majty w autobusach. Szkoda, że trawa niszczy "fajność" życia. Lepiej było pozostać przy alkoholu.
Czy Wy też macie wrażenie, że nawet niepijący, niejarający ludzie jakoś wraz z wydorośleniem i pójściem do pracy przestają być tymi sympatycznymi ryśkami, z którymi zawsze fajnie było pogadać na ulicy? Że zamiast spontanicznych rozmów prowadzimy strategię unikania wzroku? Że przechodzimy na drugą stronę ulicy? Że na spotkaniach rodzinnych nie ma o czym gadać? Że na spotkaniach klasowych nie ma o czym gadać? Że NIGDZIE nie ma o czym gadać? Że zaczynamy coraz bardziej udawać samych siebie? Że przez całe osiem przystanków z uporem maniaka trzymamy przy uchu telefon, wysłuchując stanu konta i dopowiadając półsłówka, żeby nie musieć gadać ze znajomym, który też dokądś jedzie?
Czy to rzeczywiście UROJENIA po trawie?
Czy też trzeba przepalić sobie mózg żeby dopiero to zauważyć ?
"Szkoda, że trawa niszczy "fajność" życia. Lepiej było pozostać przy alkoholu." - Jest w tym coś z prawdy, bo skoro już się wie jak działa trawa to po prostu trudno jest zejść spowrotem na ziemię i żyć jak inni szarzy ludzie. Ciekawie nazwałeś swój temat. Myślę, że po odstawieniu trzeba się tak jakby na nowo odnaleźć, poszukać sensu, co nie jest łatwe. Przyznam, że mi to średnio wychodzi. Może potrzebowałbyś trochę dłuższej przerwy? Zgadzam się z większością twoich spostrzeżeń więc to chyba nie urojenia :) Pozdrawiam.
mi się wydaje że to złożony temat. Rzeczywiście, do stwierdzenia typu nic nie jest jak dawniej dochodzą też zapewne ci którzy nigdy nie dotykali MJ. Trudno przecież żeby teraz świat wyglądał jak wtedy gdy się lata temu zaczynało. Jednak tu chodzi o uzależnienie od substancji. Nie ma jej- czujesz się źle i brakuje ci stanu po ujaraniu. Mózg otrzymuje dawkę, uspokaja się. To jest wg mnie kluczowy problem. I to że wypełnia ci życie sobą, tracisz energię i forsę na kombinowanie towaru, i INACZEJ działasz bez niej i INACZEJ po niej.
Siema :) W skrócie- jestem mniej więcej w tej samej sytuacji co Ty (ostatni rok studiów) też mam sporo w plecy, ciągnąłem drugi kierunek- na którym byłbym teraz na 3cim roku ale...odechciało mi się wszystkiego. Również cierpię na brak motywacji, dostrzegam bezsens wielu rzeczy w życiu, dlatego ciężko mi się w cokolwiek zaangażować. Moją receptą jest po prostu póki co sport, samorozwój (czytanie innych książek) oraz chwytanie się różnych prac, żeby parę groszy wpadło oraz żeby nauczyć się jak 'zapierniczać'- bo jakoś trzeba przeżyć.
Co do Twoich przemyśleń- jeszcze parę miesięcy temu miałem IDENTYCZNE (na temat otwarcia oczu, stosunków międzyludzkich itd). Pojawiły się natomiast kilka "ALE".
Po pierwsze- otwarcie oczu może nastąpić w związku z NATURALNYM rozwojem mózgu człowieka- który ma miejsce ponoć do 24-25 roku życia (tzn rozrost). I np w moim wypadku (bo tez uważałem że MJ otworzyła mi na tyle rzeczy oczy) jak i w Twoim "oświecenie" mogło nastąpić POMIMO MJ a nie DZIĘKI niej.
Ciężko to ocenić, ale spróbuję to uargumentować, bo sam wiele się nad tym zastanawiałem: paliłem 8 lat i żeby mieć ciągły dostęp "do źródła" musiałem poznać wiele miejsc i środowisk w moim mieście (Szczecin) nie tylko intelektualistów rozmawiających o sztuce, nauce i problemach społecznych (choć z takimi głównie przebywałem). Niestety te patologiczne jarające masy ani trochę się nie oświeciły, wręcz powiedziałbym że odwrotnie- bardziej rozgarnięci byli już Ci pijący. O ciekawszych rzeczach (jeżeli już) można było z nimi porozmawiać niż "kto ma" lub "jakie to mocne".
Inna sprawa jest taka, że ja znam i przebywam również z ludźmi niepalącymi. Nie tylko jakimiś zmulonymi smutasami, ale ludźmi którzy mają intelekt ostry jak brzytwa i często to oni mi otwierają na wiele rzeczy oczy odnośnie relacji międzyludzkich, związków, gospodarki pracy i ogólnie życia. Takich ludzi jest pełno. Tak samo nie wierzę, że prezesi wielkich korporacji, którzy chyba najlepiej wiedzą jak najlepiej grać w tym życiu bakają trawę. Podobnie autorytety innych dziedzin życia- też nie jarają. Pewnie kilku da się wymienić, ale będą raczej w mniejszości.
Więc kwestia otwartych oczu jest raczej indywidualna. Dużo inteligentych palaczy uważa że to właśnie MJ otworzyła im oczy. Ale nie ma tu obiektywności. Co innego zacząć palić np w wieku 30 lat i stwierdzić "wow! ale nowe rzeczy i dostrzegłem", a co innego w okresie rozwoju, kiedy proces "otwierania oczu" jest naturalny.
Rozpisałem się, ale jak już wcześniej powiedziałem- bardzo dużo na ten temat myślałem,bo sam żyłem latami w przeświadczeniu że dzięki MJ rozwinąłem się intelektualnie w wielu kwestiach. Ostatnio po prostu zaczęły mnie nachodzić wątpliwości, nasilane przez spotykanie nigdy nie palących ludzi, którzy są mądrzejsi ode mnie, bardziej zdecydowani oraz tryskających energią- często do tego młodsi ode mnie. Gdyby jakiś dzieciak zaczął palić w wieku np 5 lat, dowiedział się że Święty Mikołaj nie istnieje, po jakimś czasie doszedłby do wniosku że "dorośli nie zawsze mówią prawdę" i że do dzięki MJ przejrzał na oczy- nie zgodzilibyśmy się z tym. Do pewnych oczywistych rzeczy się po prost dochodzi. A może tak samo jest właśnie z nami?
Na wstępie dziękuję za odpowiedzi. Nigdy nie udzielałem się na forach wsparcia i teraz już rozumiem, po co organizuje się te wszystkie spotkania.
Micholas zwrócił uwagę na coś, czego nie dostrzegałem wcześniej - chyba zmieniamy się pomimo MJ, a nie dzięki niej.
Inne ciekawe zjawisko zaobserwowałem przed chwilą, przeglądając inne posty. Zauważyłem, że palacze trawy bardzo literacko piszą :) wręcz fantazyjnie :) na coś się chyba przydały te setki godzin przemyśleń o świecie :)
@moredinero Jeżeli ostatnie zdania były także do mnie to użyję stwierdzenia "niekoniecznie" :). Chociaż jeśli już poruszyłeś ten temat to osobiście uważam, że po przygodzie z trawą chyba jednak jestem odrobinę "lepszym człowiekiem" (jakże to górnolotne określenie) - przynajmniej w mojej skromnej ocenie.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach