Piszę z nadzieją że uzyskam jakieś słowa wsparcia, otuchy, może usłyszę podobne historie od osób które zaszły dalej?
Pisałem już wcześniej tu posty ale sytuacja jest już nowa, wiele się zmienia i czas założyć nowy topic. Mam 26 lat, od 14 roku życia paliłem marihuanę i piłem alkohol, w wieku 18 lat doszła amfetamina, psychotropy i właściwie wszystko co dawało "high".
Leczenie podjąłem półtora roku temu, dokładnie 14 grudnia 2012 - data utkwi w pamięci do końca mojego życia, bo to najważniejszy krok w moim życiu - rozpoczęcie walki z nałogiem. Moje uzależnienie było bardzo silne - byłem ćpunem jakich mało.
Miałem 4 wpadki podczas leczenia, aż 4 i o 4 za dużo. Utwierdziły mnie w przekonaniu że w krainie odurzenia nie ma już nic dobrego dla mnie i nigdy właściwie nie było. Od ostatniej wpadki minęło już kilka miesięcy i to były ważne miesiące, przełomowe.
Jeszcze do niedawna głód narkotyczny był bardzo silny - silne bóle psychosomatyczne, wiecznie czerwone oczy, bóle mięśni, głęboka depresja, nerwice, bóle stawowe, bóle nerwowe i inne. Właściwie ta mieszanka powodowała wszystkie nieprzyjemne objawy jakie można sobie wyobrazić. Nie wyobrażam sobie przechodzić tego kolejny raz.
Nadal bywają takie bóle, zespół abstynencyjny trzyma nadal i nie puszcza choć objawów jest mniej, mają mniejsze nasilenie choć niekiedy przychodzi taki moment że ch** mnie strzela i jestem bardzo drażliwy, niekiedy wątroba mnie tak boli że nie mogę chodzić (choć mam wyniki w miarę ok - mówili że się zregeneruje sama). Niekiedy brzuch mnie zaczyna tak boleć że wyglądam jak bym umierał. Rodzajów cierpienia jest bardzo wiele...
Obecnie depresja jest lekka/umiarkowana - raczej bym nazwał to stanami obniżonego nastroju. Pustka emocjonalna przeszła dopiero niedawno (to ten przełomowy moment). Czasami nadal nawracają się gorsze stany, ale w skali dłuższego czasu jest ok i funkcjonuje jakoś społecznie/zawodowo, utrzymuje się sam, mieszkam sam.
Jednak ciągle coś mnie gryzie, coś mnie niepokoi znowu, coś mnie... no cóż to? Zapewne Pan Nałóg :/ Mam do was pytania - czy to cholerstwo kiedyś przechodzi?
Pokornie czekam z utęsknieniem za dniami kiedy jestem pełen energii, wysypiam się, nie pocę się jak świnia.
Dodam że jestem też DDA. Chodzę na terapię indywidualnie i grupowo - terapia jest głębinowa. Obejmuje w sumie wszystko. Całe życie buduje na nowo... Chciałbym posłuchać osób które zaszły dalej.
Ci z was którzy jeszcze mają ciężkie dni, nadal się meczą mogę was pocieszyć - później jest bardzo bardzo bardzo dużo lepiej wszystko. Trzeba tylko pracować na terapii :)
Jej gratuluję CI !! 18 miesięcy to kawał czasu i do tego terapia. Nic lepszego nie mogłeś dla siebie zrobić. Trzymam kciuki za Ciebie, z czasem na pewno będzie łatwiej, a każdy przetrwany kryzys to kolejny krok na przod. Wiem, bo sama jestem w abstynencji od pół roku, z tym że głównie od alkoholu, ale miałam okresy w których paliłam dosyć dużo i nadal odczuwam tego skutki. Czasem mam takie dni, że wydaje mi się, że już nigdy nie będę mogłą normalnie funkcjonować, bo męczą mnie lęki, jakieś takie otępienie emocjonalne, poczucie odrealnienia, problemy z pamięcią i koncetracją, czasem kompletnie nie czuję z nikim i niczym więzi, wszystko wydaje się być nieważne. Ale są też takie dni, kiedy odczuwam wdzięczność, radość, dumę, porozumienie z innymi, poczucie sensu i wiem, że z czasem tych dni będzie coraz więcej, a takie posty jak Twój są dla mnie swiatełkiem w tunelu.
Dziękuję i pozdrawiam!
Witam!!!
To co napisałeś jest mi bardzo bliskie i zauważam bardzo wiele podobieństw do mojej przeszłości. Ogólnie chcę Tobie powiedzieć, że jesteś na najlepszej drodze do zdrowia i trzeźwości i co najważniejsze masz w sobie gotowość i determinację by żyć w trzeźwości bez względu na stany, które Cie dopadają.
Wszystko kiedyś mija i te stany też przeminą, to twory uzależnionego organizmu, by złamać psychikę i doprowadzić do podania kolejnej dawki środka. Mam takie doświadczenie, że kiedyś na głodach o dołkach tak bardzo zaczytałem się w przepowiedniach, iż stwierdziłem że koniec jest tak bliski, że nie mam sensu się dłużej męczyć i cierpieć i popłynąłem. Trwało to kolejne kilka miesięcy po których i tak wróciłem do punktu wyjścia, a było to siedem lat temu.
Dzisiaj nie ma powodu, ani sytuacji, która usprawiedliwiłaby lub pozwoliła mi na sięgnięcie po alkohol lub marychę. Jeśli takowy się znajdzie, to znak że uwierzyłem własnemu uzależnionemu umysłowi we własną imaginację. Brzmi to trochę schizofrenicznie, ale dziś nie traktuje już swojego rozumu jako czegoś najwyższego, bardziej ufam świadomości, a umysł jest jak radio, które stale gra i często nie na temat.
Trochę się wymądrzam, ale mam jeszcze parę wad, między innymi zarozumiałość i wszystkowiedzę. Pracuję nad tym. Wierzę w Ciebie, najgorsze masz już za sobą. Zauważałem kiedyś u siebie coś na kształt depresji i pomogło mi posłuchanie tego https://www.youtube.com/watch?v=xQU3JxUCm-4.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach